Chyba przechwycę tego bloga i gdy mnie najdzie ochota nawet na 3 zdania o Elisabeth, to po prostu będę to wrzucać. Nikomu innemu nie przyszło do głowy, żeby napisać urodzinową miniaturkę. Jest jaka jest, kiedyś sie nauczę pisać.
Zbudziłam
się przed Sherlockiem, co było nie lada wyczynem. Wyczołgałam się z łóżka i
zanim rozległ się dzwonek do drzwi, zbiegłam po schodach, żeby je otworzyć. Przecież
wiedziałam, że przyjdą, więc nie musiałam nawet wyglądać przez okno.
- Szybka jesteś – powiedziałam na
przywitanie.
Molly zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do
głów. Sama miała na sobie gruby, puchowy płaszcz aż do kostek, do tego robiony
na drutach szalik, który zakrywał jej pół twarzy oraz grubą czapkę z kocimi
uszami na głowie. W rękach trzymała ogromne pudło, zza którego w zasadzie nie
było jej widać. Musiała się nieźle nagimnastykować, żeby w miarę komfortowo na
mnie patrzeć.
Nie powinna robić dziwnej miny. Przecież
mnie znała i w dodatku wiedziała, że nazywam się Holmes, więc raczej nie jestem
normalna.
- A ty goła – zauważyła Molly.
Przewróciłam
oczami, po czym przesunęłam się tak, żeby mogła swobodnie przecisnąć się w
drzwiach.
- Nie jestem goła – stwierdziłam.
Molly
spojrzała na mnie wymownie. Miałam przecież na sobie rozciągnięty t-shirt z
napisem „Let’s play murder”.
Poczłapałam za Molly na piętro,
jednak zanim weszłam do mieszkania, usłyszałam kroki na parterze. Całe
szczęście Pani Hudson była czujna i dopadła drzwi, zanim kolejny przybysz
zdążył zadzwonić.
Wprawdzie nakarmiłam wieczorem
mojego brata mocnymi prochami nasennymi, jednak kij wie, czy na niego zadziały
tak, jak powinny. Przecież też człowiek testował na sobie niezliczoną liczbę
trucizn i nadal żył. Był niezniszczalny i na znane mi substancje również mógł się
uodpornić. Dlatego wolałam nie wywoływać wilka z lasu.
Sądząc po szmerach rozmowy
stwierdziłam, że to Watson. Szkoda, że przyszedł sam, z Mary byłoby weselej.
Zwłaszcza, że Sherlock nienawidził, gdy przebywałyśmy razem w jednym
pomieszczeniu. Mówiłam przecież, że może przyjść. No cóż. Szkoda i tyle.
Molly postawiła swoje pudło w kuchni
na blacie, przy okazji strącając całą kolekcję świętych próbówek, zlewek i
innych dziwnych przedmiotów, na podłogę. Walić burdel, który powstał oraz
walające się wszędzie szkło. Nikt nie zwróci na to przecież uwagi, a pani
Hudson posprząta. Przecież to kocha. Sherlock się wkurwi, obrazi, wyjdzie z
domu, przestanie odzywać do wszystkich wokoło, jakby sprawiał im w ten sposób
przykrość, ukradnie wszystko co potrzebne ze szpitalnego laboratorium, potem
Mycroft kupi mu nowy zestaw małego chemika i wrócimy do normalnego trybu życia
na Baker Street. W ogóle nie ma się czym przejmować.
- Elis…dlaczego twój pokój wygląda
jak lump? – zapytał John, stojąc w progu łazienki.
- Nie twój interes – warknęłam,
otwierając pudło od Molly.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? –
zapytała cicho.
Przewróciłam
oczami.
- Nie znasz mojego brata?
Odnośnie tego, dlaczego w moim
pokoju było pełno przeróżnych ciuchów. W zasadzie piętrzyły się aż pod sufit i
nie dało się przejść, jednak zbytnio mi to nie przeszkadzało. Jak widać, panu
doktorowi Jahnowi Hamishowi Watson niesamowicie przeszkadzał mój burdel. No
cóż, życie. Nie jestem jego żoną, więc nie powinien się mnie czepiać. Po prostu
ukradłam szafę Sherlocka i wysypałam jej zawartość w moim pokoju. Zobaczymy, co
on na to.
Zanim Molly zdążyła zadać mi
jakiekolwiek inne pytanie pobiegłam na piętro sprawdzić, czy mój kochany brat
jeszcze śpi. Spał i nic nie wskazywało na to, żeby miał się obudzić. Nawet gdy
ściągnęłam z niego kołdrę, nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Dopiero gdy
usiłowałam ściągnąć z niego prześcieradło, zaczęły się kłopoty. Wkurzyłam się,
bo durny materiał nie chciał mnie słuchać. Pociągnęłam za mocno i dumny
Sherlock Holmes wylądował z hukiem na podłodze.
Obudził się, jednak był mocno
zdezorientowany, więc zdążyłam wybiec z pokoju. Ciągnąc za sobą kołdrę i
prześcieradło oraz cały czas się o nie potykając. Omal nie spadłam ze schodów,
ale kogo to obchodzi. Ważne, że byłam szybsza od pana jedynego na świecie.
Wparowałam jak burza do salonu,
wpadając przy okazji na trupa, łudząco przypominającego Mycrofta. Dyndał sobie
przywiązany do framugi.
Za mną wbiegł Sherlock. Nie wiem,
skąd wzięła się w salonie, Mary, ale jednak tam była i trzymała w rękach tort.
Gdy Sherlock pojawił się w drzwiach, tort wylądował na moim obrzydliwym
dywanie. Trudno. Pani Hudson posprząta, bo ja nie potrafię. Albo w sumie Mary.
Mary też lubi sprzątać. W ogóle to Molly jej pomoże.
Molly zrobiła się cała czerwona i
wbiła wzrok we własne stopy, a John zrobił bardzo dziwną minę typu „Dlaczego ja
ciebie w ogóle znam?”
Momentalnie schowałam się pod
stołem, uznając że jest to na razie najbezpieczniejsze miejsce w naszym domu.
Sherlock był wściekły. I goły. Wolałam więc wiedzieć, że nic mi się zbytnio nie
stanie. Nie wyrzuci mnie przez okno…nie zepchnie ze schodów…
Usiłował coś powiedzieć, jednak mu
nie wyszło.
- Tęsknisz za Irene? – zapytał w
końcu Watson.
Sherlock
wkurzył się jeszcze bardziej. Wcisnęłam sobie pięść w zęby, żeby nie zacząć się
śmiać.
W tym momencie za Sherlockiem stanął
Mycroft ze swoim typowym, zniesmaczonym wyrazem twarzy. Dźgnął Sherlocka
parasolem w gołe dupsko, przy czym nie drgnął mu ani jeden mięsień twarzy. Pan
wszechmogący.
- Wszystkiego najlepszego –
wymamrotał pod nosem, przeciskając się obok brata w przejściu.
Przywalił prosto w tors dyndającego
trupa. Odsunął go swoim cudownym parasolem.
- Elisabeth, idziemy – powiedział niesamowicie
zimnym tonem.
Dobra.
Dla niego było normalnie.
Dostanę opierdol, ale co tam. Ważne,
że nie będę musiała znosić marudzenia Sherlocka odnośnie tego, że usiłujemy
świętować jego urodziny. Poza tym przeczuwałam, że Mycroft potrzebuje mnie do
czegoś wielkiego. Czegoś bardzo zwyczajnego, przez normalnych ludzi nazywanego
prezentem, jednak w wykonaniu Holmesów powinno być przynajmniej niebezpieczne i
oryginalne.
Dlatego zanim Sherlock zdołał
wydłubać mnie spod stołu, co już próbował robić, bo nie przejmując się swoją
golizną położył się na dywanie i wyciągnął w moja stronę ręce, wyślizgnęłam się
z drugiej strony, przebiegłam przez pokój, przeskoczyłam przez rozpłaszczonego
na podłodze brata, ominęłam z gracją rozwalony tort, porwałam z drzwi płaszcz i
wybiegłam z pokoju.
Za plecami słyszałam spokojne,
ciężkie kroki Mycrofta.