wtorek, 6 stycznia 2015

6 styczeń czyli radosny poranek w mieszkaniu psychopatów

Miał być akapit...Miał...

Chyba przechwycę tego bloga i gdy mnie najdzie ochota nawet na 3 zdania o Elisabeth, to po prostu będę to wrzucać. Nikomu innemu nie przyszło do głowy, żeby napisać urodzinową miniaturkę. Jest jaka jest, kiedyś sie nauczę pisać.

Zbudziłam się przed Sherlockiem, co było nie lada wyczynem. Wyczołgałam się z łóżka i zanim rozległ się dzwonek do drzwi, zbiegłam po schodach, żeby je otworzyć. Przecież wiedziałam, że przyjdą, więc nie musiałam nawet wyglądać przez okno.
            - Szybka jesteś – powiedziałam na przywitanie.
Molly zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów. Sama miała na sobie gruby, puchowy płaszcz aż do kostek, do tego robiony na drutach szalik, który zakrywał jej pół twarzy oraz grubą czapkę z kocimi uszami na głowie. W rękach trzymała ogromne pudło, zza którego w zasadzie nie było jej widać. Musiała się nieźle nagimnastykować, żeby w miarę komfortowo na mnie patrzeć.
Nie powinna robić dziwnej miny. Przecież mnie znała i w dodatku wiedziała, że nazywam się Holmes, więc raczej nie jestem normalna.
- A ty goła – zauważyła Molly.
Przewróciłam oczami, po czym przesunęłam się tak, żeby mogła swobodnie przecisnąć się w drzwiach.
            - Nie jestem goła – stwierdziłam.
Molly spojrzała na mnie wymownie. Miałam przecież na sobie rozciągnięty t-shirt z napisem „Let’s play murder”.
            Poczłapałam za Molly na piętro, jednak zanim weszłam do mieszkania, usłyszałam kroki na parterze. Całe szczęście Pani Hudson była czujna i dopadła drzwi, zanim kolejny przybysz zdążył zadzwonić.
            Wprawdzie nakarmiłam wieczorem mojego brata mocnymi prochami nasennymi, jednak kij wie, czy na niego zadziały tak, jak powinny. Przecież też człowiek testował na sobie niezliczoną liczbę trucizn i nadal żył. Był niezniszczalny i na znane mi substancje również mógł się uodpornić. Dlatego wolałam nie wywoływać wilka z lasu.
            Sądząc po szmerach rozmowy stwierdziłam, że to Watson. Szkoda, że przyszedł sam, z Mary byłoby weselej. Zwłaszcza, że Sherlock nienawidził, gdy przebywałyśmy razem w jednym pomieszczeniu. Mówiłam przecież, że może przyjść. No cóż. Szkoda i tyle.
            Molly postawiła swoje pudło w kuchni na blacie, przy okazji strącając całą kolekcję świętych próbówek, zlewek i innych dziwnych przedmiotów, na podłogę. Walić burdel, który powstał oraz walające się wszędzie szkło. Nikt nie zwróci na to przecież uwagi, a pani Hudson posprząta. Przecież to kocha. Sherlock się wkurwi, obrazi, wyjdzie z domu, przestanie odzywać do wszystkich wokoło, jakby sprawiał im w ten sposób przykrość, ukradnie wszystko co potrzebne ze szpitalnego laboratorium, potem Mycroft kupi mu nowy zestaw małego chemika i wrócimy do normalnego trybu życia na Baker Street. W ogóle nie ma się czym przejmować.
            - Elis…dlaczego twój pokój wygląda jak lump? – zapytał John, stojąc w progu łazienki.
            - Nie twój interes – warknęłam, otwierając pudło od Molly.
            - Jesteś pewna, że to dobry pomysł? – zapytała cicho.
Przewróciłam oczami.
            - Nie znasz mojego brata?
            Odnośnie tego, dlaczego w moim pokoju było pełno przeróżnych ciuchów. W zasadzie piętrzyły się aż pod sufit i nie dało się przejść, jednak zbytnio mi to nie przeszkadzało. Jak widać, panu doktorowi Jahnowi Hamishowi Watson niesamowicie przeszkadzał mój burdel. No cóż, życie. Nie jestem jego żoną, więc nie powinien się mnie czepiać. Po prostu ukradłam szafę Sherlocka i wysypałam jej zawartość w moim pokoju. Zobaczymy, co on na to.
            Zanim Molly zdążyła zadać mi jakiekolwiek inne pytanie pobiegłam na piętro sprawdzić, czy mój kochany brat jeszcze śpi. Spał i nic nie wskazywało na to, żeby miał się obudzić. Nawet gdy ściągnęłam z niego kołdrę, nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Dopiero gdy usiłowałam ściągnąć z niego prześcieradło, zaczęły się kłopoty. Wkurzyłam się, bo durny materiał nie chciał mnie słuchać. Pociągnęłam za mocno i dumny Sherlock Holmes wylądował z hukiem na podłodze.
            Obudził się, jednak był mocno zdezorientowany, więc zdążyłam wybiec z pokoju. Ciągnąc za sobą kołdrę i prześcieradło oraz cały czas się o nie potykając. Omal nie spadłam ze schodów, ale kogo to obchodzi. Ważne, że byłam szybsza od pana jedynego na świecie.
            Wparowałam jak burza do salonu, wpadając przy okazji na trupa, łudząco przypominającego Mycrofta. Dyndał sobie przywiązany do framugi.
            Za mną wbiegł Sherlock. Nie wiem, skąd wzięła się w salonie, Mary, ale jednak tam była i trzymała w rękach tort. Gdy Sherlock pojawił się w drzwiach, tort wylądował na moim obrzydliwym dywanie. Trudno. Pani Hudson posprząta, bo ja nie potrafię. Albo w sumie Mary. Mary też lubi sprzątać. W ogóle to Molly jej pomoże.
            Molly zrobiła się cała czerwona i wbiła wzrok we własne stopy, a John zrobił bardzo dziwną minę typu „Dlaczego ja ciebie w ogóle znam?”
            Momentalnie schowałam się pod stołem, uznając że jest to na razie najbezpieczniejsze miejsce w naszym domu. Sherlock był wściekły. I goły. Wolałam więc wiedzieć, że nic mi się zbytnio nie stanie. Nie wyrzuci mnie przez okno…nie zepchnie ze schodów…
            Usiłował coś powiedzieć, jednak mu nie wyszło.
            - Tęsknisz za Irene? – zapytał w końcu Watson.
Sherlock wkurzył się jeszcze bardziej. Wcisnęłam sobie pięść w zęby, żeby nie zacząć się śmiać.
            W tym momencie za Sherlockiem stanął Mycroft ze swoim typowym, zniesmaczonym wyrazem twarzy. Dźgnął Sherlocka parasolem w gołe dupsko, przy czym nie drgnął mu ani jeden mięsień twarzy. Pan wszechmogący.
            - Wszystkiego najlepszego – wymamrotał pod nosem, przeciskając się obok brata w przejściu.
            Przywalił prosto w tors dyndającego trupa. Odsunął go swoim cudownym parasolem.
            - Elisabeth, idziemy – powiedział niesamowicie zimnym tonem.
Dobra. Dla niego było normalnie.
            Dostanę opierdol, ale co tam. Ważne, że nie będę musiała znosić marudzenia Sherlocka odnośnie tego, że usiłujemy świętować jego urodziny. Poza tym przeczuwałam, że Mycroft potrzebuje mnie do czegoś wielkiego. Czegoś bardzo zwyczajnego, przez normalnych ludzi nazywanego prezentem, jednak w wykonaniu Holmesów powinno być przynajmniej niebezpieczne i oryginalne.
            Dlatego zanim Sherlock zdołał wydłubać mnie spod stołu, co już próbował robić, bo nie przejmując się swoją golizną położył się na dywanie i wyciągnął w moja stronę ręce, wyślizgnęłam się z drugiej strony, przebiegłam przez pokój, przeskoczyłam przez rozpłaszczonego na podłodze brata, ominęłam z gracją rozwalony tort, porwałam z drzwi płaszcz i wybiegłam z pokoju.

            Za plecami słyszałam spokojne, ciężkie kroki Mycrofta.

wtorek, 16 września 2014

Evulcowy dodatek, czyli Elisabeth Holmes znów rozrabia


Witam was kochani ponownie, po tak długiej przerwie. Mam nadzieję, że za mną tęskniliście...

      Powoli zaczynam przyzwyczajać się do oryginalnych sposobów budzenia ludzi mieszkających przy Baker Street 221B. Prawdę mówiąc, sama zaczęłam kombinować, jak to już bladym świtem wyprowadzić mojego kochanego brata z równowagi i kilka razy grałam na pożyczonej od Johna trąbce tuż pod drzwiami pana Jedynego Na Świecie, jednak nie skończyło się to dla mnie szczęśliwie.
Dzisiaj obudziły mnie dziwne wrzaski, a raczej głośne pomruki niezadowolenia wydawane przez mojego jakże wspaniałego, dorosłego i dojrzałego brata, który w okolicach 6 rano postanowił udawać niezadowolonego knura. Przez moment byłam pewna, że zapomniał, jak się mówi, jednak po chwili doszłam do wniosku, że przecież jest to zupełnie normalne i nie powinno mnie to przecież dziwić. W tym domu nikt nie jest normalny i każdy musi ten fakt zaakceptować.
      Leżałam jeszcze przez moment w łóżku, przewracając się z boku na bok, próbowałam znowu zasnąć, aż w końcu uznałam, że nie dam rady i nikt mi nie zabroni wstać o tak dzikiej godzinie. Poza tym, gdy mieszka się z Sherlockiem Holmes wewnętrzny zegar bardzo szybko przestawia się na jakąś egzotyczną strefę czasową, gdzie 6 rano jest nazywana południem, a ludzie nie potrzebują więcej niż 8h snu tygodniowo. Wygrzebałam się z łóżka, ziewnęłam szeroko, nieco zmierzwiłam swoje wkurzające ciemne, pokręcone gniazdo termitów, zwane potocznie włosami, poprawiłam nieco starą, męską koszulkę, w której kochałam spać, po czym otworzyłam drzwi mojej twierdzy, zwanej przez zwykłych śmiertelników sypialnią.
        Zatrzymałam się w wejściu do salonu z niezbyt inteligentną miną, usiłując jeszcze bardziej naciągnąć swoją tak zwaną koszulę nocną, gdyż w pokoju, oprócz Sherlocka znajdował się jeszcze jeden mężczyzna, któremu zbytnio nie miałam ochoty pokazywać swojego tyłka. Do wizyt o dzikich porach również powoli się przyzwyczajam, jednak przez ostatni tydzień odwiedzał nas jedynie Watson, a ten koleś z pewnością nim nie był.
      - Hej – mruknęłam niechętnie, wiedząc że mój kochany braciszek i tak mnie nie przedstawi.
       Dziwny, siwiejący człowieczek z podkrążonymi oczami i kilkudniowym zarostem spojrzał na mnie tak, jakby zobaczył ducha, po czym przeniósł swój zszokowany wzrok na Sherlocka i dopiero po wymienieniu z nim znaczącego spojrzenia, odburknął coś niewyraźnie na przywitanie. Przewróciłam oczami i dumnym krokiem weszłam do pokoju, ze śmiechem przytulają Sherlocka.           
       Zanim zdążył wykonać, jakikolwiek ruch odskoczyłam i rozłożyłam się w jego ukochanym fotelu. Dziwny siwy człowieczek okazał się kolejną ofiarą, która nie bardzo wiedziała, czego jest świadkiem i co powinna sobie o tym myśleć. Dobrze, niech dalej żyje w swojej niewiedzy, co mnie to obchodzi.
    -Weź zrób mi herbatę...
Sherlock przewrócił oczami, po czym grzecznie podreptał do kuchni, a ja dumna z siebie, rozłożyłam się jeszcze wygodniej i jako prawdziwa duma rodziny, czekałam aż mnie obsłużą. Poza tym mina siwego osobnika była nieziemska i nie wybaczyłabym sobie, gdybym tego nie widziała.
     Herbatkę przyniósł mi z bardzo niezadowoloną miną, jednak ten fakt można pominąć. Ważne, że przyniósł i nie musiałam sama jej robić. Poza tym miałam dziwne wrażenie, że o czymś zapomniałam...O czymś dosyć ważnym...I chyba związanym z tym, że Mycroft nie chce utrzymywać darmozjada, a ja nie mam zamiaru pilnować Sherlocka i brać od drugiego braciszka Wiecznie Na Diecie kasy za szpiegowanie.
     No właśnie...miałam iść do pracy i zostało mi bardzo mało czasu. Zanim podniosłam swoje dumne dupsko, trzasnęły drzwi od łazienki. Usiadłam, zmierzwiłam nerwowo palcami kudły i spojrzałam na naszego gościa, który wciąż nie potrafił dobrać właściwych słów, żeby móc ze mną porozmawiać. Cóż, nie sądziłam, że Sherlock zadaje się z idiotami, ale jak widać, myliłam się. W końcu wstałam.
      -Elisabeth – mruknęłam, jedną ręką drapiąc się za uchem, drugą obciągając koszulkę.
Człowieczek wciąż był mocno zdumiony. Westchnęłam zrezygnowana.
      -Nie wyjdzie szybciej niż za pół godziny...Ja potrzebuję więcej... - zamruczałam bardziej do siebie, niż do niego.
Wzruszyłam ramionami i ruszyłam w kierunku łazienki.
     -Sherlock... - zaszczebiotałam, po czym mocno pchnęłam drzwi.
Kątem oka zdążyłam zauważyć, jak oniemiały gość siada w fotelu.
     Gdy mieszka się z kimś to dzieli się z nim niemalże wszystko, zaczynając od lodówki, poprzez kanapę w zagraconym salonie i półki na książki, aż po łazienkę. W zasadzie obecności Sherlocka w domu zupełnie się nie zauważa, a przynajmniej nie plącze się pod nogami, co chwilę czegoś nie przewraca, szklanki nie lecą mu z rąk i pomijając granie na skrzypcach, generalnie jest cicho, więc nie zwracam na niego większej uwagi. Problem pojawia się rano, gdy oboje się gdzieś śpieszymy i nagle dociera do nas, że łazienka jest jedna, nas dwójka i żadne z nas nie ma na nazwisko „Watson”, żeby grzecznie ustąpić pierwszeństwa.
     -Możesz się przesunąć?! - warknęłam, wbijając łokieć między żebra Sherlocka.
    Powiedział coś niezrozumiale, gryząc szczoteczkę do zębów i opluwając wszystko dookoła pastą. W końcu jednak wywalczyłam miejsce przy umywalce również dla siebie. Gdy ten pozbył się okropnego szczypiorka przez niego zwanego zarostem, ze swojej przystojnej twarzyczki, został dosłownie wykopany za drzwi, które zamknęły się za nim z trzaskiem. O swoje trzeba przecież umieć walczyć.
      Wyszłam z łazienki po 20minutach, opatulona w mój ulubiony, niebieski szlafrok, który sobie przywłaszczyłam, bez zgody właściciela, ale kogo to obchodzi. Sherlock bez słowa wpadł do środka, a ja poczłapałam do swojego królestwa, zostawiając wciąż zdezorientowanego gościa w salonie.
      Zupełnie mnie nie obchodzi, że ludzie wykonujący mój zawód nie chodzą w ładnych sukienkach i butach na obcasach. Od tego są w pracy szafki, żeby z nich korzystać, więc mogę chodzić w czym mi się żywnie podoba.
     -A tak w ogóle, gdzie mam iść? - zapytałam, gdy Sherlock wybiegał razem z gościem z mieszkania.
    -Nie mówiłem ci już? - warknął, jakbym sprowadziła właśnie na ziemię jakiś potworny kataklizm.
Wzruszyłam ramionami.
     -Pewnie mówiłeś, ale jestem tylko kobietą...
     -Podwieziemy ją przecież – wtrącił siwy człowieczek, który wciąż mi się nie przedstawił.
     -Nigdzie jej nie będziemy podwozić – wycedził przez zęby Sherlock. - Da sobie radę sama.
Odwrócił się przez ramię, żeby obdarzyć mnie tym swoim chłodnym, typowym dla Holmesów, spojrzeniem. Pokazałam mu język.
     -Prawda, siostrzyczko? - powiedział najsłodszym tonem i z najpiękniejszym uśmiechem, na jaki go było stać.
Dziwny człowieczek wyglądał tak, jakby ktoś nagle odciął dopływ tlenu do pomieszczenia i aż oparł się plecami o drzwi. Z powietrzem raczej było wszystko w porządku, gdyż zarówno ja, jak i Sherlock nie odczuwaliśmy żadnego dyskomfortu, poza zbyt dużym natężeniem Holmesów na metr kwadratowy.
    Miałam ogromną ochotę przywalić mu w zęby, jednak doskonale wiedziałam, że nawet ja nie stanowię dla niego konkurencji. Cóż, przynajmniej nie teraz, gdy lata temu wyszłam z wprawy. W tym momencie siwy czowieczek nieco się ożywił.
    -Podrzucę cię...
    -Moja siostra nie będzie jeździła radiowozem! - oburzył się Sherlock.
    -Radiowóz? - zapytałam z zaciekawieniem i szybko zbiegłam po schodach. - Skoro nalegacie...

czwartek, 17 lipca 2014

Rozdział XIII (Irene)

Witajcie, moi drodzy ubodzy w duchu! No a więc, w imieniu swoim i współtwórczyń bloga pragnę was najmocniej przeprosić za tak chamską przerwę. W ostatnim czasie wiele się wydarzyło. Każda z nas miała własne zmartwienia i tym podobne. Obiecuję wam, że posty będą umieszczane w miarę regularnie. A teraz zapraszam do czytania. Ostrzegam, możecie się nieźle zdziwić tym, co przeczytacie, zadziwić, nie wiem co jeszcze. Ale mam nadzieję że wam się spodoba. A, pozwoliłam sobie podzielić to na dwie lub więcej części, z niezbyt ważnych powodów.


Część I
7:36
Obudziły mnie oślepiające promienie słońca. Mimo półprzymkniętych powiek widziałam całkiem dokładnie. Na mahoniowym krześle leżała moja sukienka, ta czarna z baskinką. W słońcu błyszczała klamerka męskiego, skórzanego paska. Z poręczy łóżka zwisała jasna koszula, na podłodze nieopodal spodnie z miękkiego materiału. Jeden but na obcasie został malowniczo rzucony na sofę, wraz z czarną pończoszką. Drugiego buta i drugiej pończoszki nie było widać. Powoli uniosłam się na łokciach. Poczułam coś dziwnego na ręce. No tak, przecież jak ostatnia idiotka podcięłam żyły. Opadłam z powrotem na poduszki. Co tu się w ogóle wydarzyło? W głowie mi szumiało jak diabli. Jak przez mgłę pamiętałam tamtą noc.  Z rozmyślań wyrwał mnie czyjś równy oddech. Rzuciłam okiem na miejsce obok mnie i zamarłam. Na poduszce, z jedną ręką pod nią leżała jedna z najprzystojniejszych głów, jakie widziałam. Głowa miała gęste, ciemne włosy, lekko rozchylone usta i zaciśnięte powieki. Spojrzałam niżej. Poza głową zachwyciła mnie ładnie wyrzeźbiona, ale nie przesadnie, klatka piersiowa. Dalsze widoki przysłaniało mi śnieżnobiałe prześcieradło. Skądś go kojarzyłam. Anioł? Nie… Olśniło mnie. Po chwili zerwałam się z łóżka, łapiąc za skraj prześcieradła. Pociągnęłam mocno, dostarczając sobie na chwilę przyjemnych widoków, lecz obudziłam przez to właściciela ładnej głowy. Owinąwszy się skromnie prześcieradłem złapałam za pustą butelkę, która w razie czego mogłaby posłużyć za niezłą broń.
- Ty.. jak… skąd.. co ja tu robię, do cholery?!
Mój przystojny napastnik jedynie zaśmiał się, wciąż zaspany. Ścisnęłam mocniej szyjkę butelki. W takich momentach ludzie robią głupie rzeczy. W moim przypadku głupią rzeczą było rzucenie się na przystojniaka, próbując mym wątłym ciałem cokolwiek zadziałać. I chodzi mi tu o samoobronę. W końcu, odsunięta od siebie i uspokojona zostałam posadzona na łóżku z lampką wina w dłoni. Rzuciłam pytające spojrzenie mężczyźnie przede mną.
- Wytłumaczysz mi cokolwiek?
Ciemnowłosy uśmiechnął się szaleńczo, tak, że zadrżałam.

- Witamy w piekle, pani Adler.