czwartek, 12 czerwca 2014

Evulcowy dodatek - cz.2

 Mistrzowie zawsze mają w głębokim poważaniu chronologię. ostatnio mieliście peirwszy rozdział, a dzisiaj podsyłam wam prolog opowieści o Elisabeth. Prosiliście mnie o to, więc proszę. Nieco wam naskrobałam czytanki.
Miłej lektury i bardzo ładnie proszę o komentarze, drodzy czytelnicy. Jest was tutaj tak wiele, a mój Pan Wen oraz sama Elisabeth potrzebują poznać waszą opinię.
Znacie już nieco charakter głównej bohaterki. Jak się obrazi, to raczej szybko tutaj nie wróci.
Tymczasem...Miłej dobranocki :)

Prolog

    Niebo płakało. Strugi łez spływały po szybach, gdy na szybko wrzucałam rzeczy do walizki. Moje policzki były suche, a oczy wyjątkowo wyspane. Niebo płakało za mnie. Ja nie mogłam. Życie nauczyło mnie, że silna kobieta nie powinna nigdy okazywać słabości, gdy nie jest jej to niezmiernie potrzebne do przeżycia. Czasami, owszem, trzeba było się rozkleić jak typowa nastolatka, jednak nie teraz. Na co mi łzy i rozdrażnienie w prywatnym apartamencie? Przecież to nic nie zmieni, a może nawet pogorszy sprawę. Kurwa, nie po to przetrwałam tyle, żeby teraz się rozklejać.
    But poleciał w stronę drzwi.
    Obcas się przebił. Cudownie wyglądały z wystającym butem. Po co się podpisywać na odwrocie obrazu, skoro można zostawić po sobie taką pamiątkę.
Kurwa.
    Trzasnęłam wiekiem i agresywnie zapięłam zamek. Wcale nie chciałam wyjeżdżać. Naprawdę było mi tutaj dobrze, ale nie, przecież Elis zawsze jest posłuszna i robi wszystko, cokolwiek jej powiedzą. Pójdzie do łóżka z seryjnym mordercą, zamieszka z psycholem, poudaje narzeczoną jakiegoś gwiazdora filmowego, robiąc przy okazji za jego osobistego ochroniarza na obcasach. Jakbym, kurwa, chciała być aktorką, to bym poszła do szkoły aktorskiej...Proste, prawda?
    Wzięłam z nocnej szafki jedyny w swoim rodzaju pistolet. Obróciłam go w palcach, po czym ukryłam w fałdach sukni.
Uśmiechnęłam się sama do siebie, po czym wyszłam z pokoju.
    But został w drzwiach.
    Idioci przecież i tak nie zorientują się, że to mój. A nawet jeśli, to ja już będę daleko pod opiekuńczymi skrzydełkami swojego brata.
A może nawet dwóch. Chociaż nie jestem pewna, czy w ogóle tego chcę.
    W drodze przeglądałam pobieżnie notatki. Kartki miały wielką ochotę mi spierdolić, jednak nie pozwoliłam im na to. Cieszyłam się, że nareszcie mogę wrócić do swojego prawdziwego imienia i nazwiska. Nawet datę urodzenia pozwolili mi zachować. Dobrze, powoli zaczynałam zapominać, kim jestem.
    W papierach napisali, że jestem pisarką. Cudownie, ciekawe kto kojarzy to nazwisko ze światem literatury. Przecież nie oznajmią nagle, pod jakim wydawałam pseudonimem. Ba! Ciekawe, czy w ogóle to wiedzą.
Na razie nie mam zamiaru mówić.
    Sądząc po okrojonych informacjach, zaczynałam się zastanawiać, co tym razem mnie czeka. Zazwyczaj miałam do zapamiętania cały życiorys, z najmniejszymi szczegółami. Kazali mi zapamiętać nawet to, jaką potrawę lubię najbardziej, na co jestem uczulona i czy mdleję na widok krwi.
    Nie mdleję.
    Teraz w zasadzie dano mi wolną rękę. Czyżby uznano, że jestem już tak doświadczona, że sama to wykombinuję? Cóż...Najwidoczniej pierwszy raz w życiu ktoś wierzył we mnie bardziej, niż ja sama.
    To nawet miłe.
    Faceci w mundurach. Kameralny samolot, żeby przypadkiem nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Jakby kurwa nie wiedzieli, że mój zawód polega na niezwracaniu na siebie uwagi. Mam być najlepsza, ale niewidoczna. Jeżeli twierdzą, że nikt tego czegoś nie zauważy...Chociaż z drugiej strony niesamowicie się z tego faktu cieszyłam. Samolot tylko i wyłącznie dla mnie. Bez obcych ludzi, siedzących obok mnie i samym swoim istnieniem proszących się o odstrzelenie. Lub coś bardziej wyszukanego.
    Będę sama.
    Tak, lepiej sobie chyba nie mogłam tego wymarzyć.
    Lekkie skinięcie głowy. W tym kraju do pustej głowy się nie salutuje, a kobieta bez munduru nie jest żołnierzem. To dobrze, pierwszy punkt niewidzialności zaliczony.
    Wysoki chłopak, nieco starszy ode mnie, nie dał rady się powstrzymać i mocno mnie przytulił. Skrzywiłam się nieznacznie, po czym dałam jasno do zrozumienia, że nie może mnie dotykać pierwszy lepszy napotkany na drodze facet. Kobieta też nie. Dzieci również. Nikt. Nie lubię i już.
    Zmierzyłam go wzrokiem.
    Jednak czasami dobrze być wysoką dziewczyną, która nie musi oglądać świata z perspektywy męskich rozporków.
    -Trzymaj się – szepnął, jednak po chwili na jego twarzy pojawił się ten typowy wyraz pozbawiony emocji.
Każdy człowiek w tym kraju był albo marudny, albo oziębły. Nuda.
    Jedynie skinęłam głową.
    Ostatnie spojrzenie na Trzeci Rzym. Pożegnania są głupie. Ludzie zbytnio się do siebie przyzwyczajają, a potem cierpią. Jak tak bardzo któryś z tych debili chce kawałek mnie tylko dla siebie, niech pójdzie wydostać but z hotelowych drzwi.
I przy okazji zapłaci za tę cholerną dziurę. Przecież nie chciałam, żeby się wbił.
    Po kilku godzinach Londyn przywitał kościstą, dość wysoką dziewczynę o chorobliwie bladej cerze, ubraną w elegancką, czarną suknię. To na wypadek, gdyby ktoś z biegu zapragnął zaciągnąć mnie do opery. Cuda się zdarzają.
    Dawno nie widział jej czarnych loków, teraz opadających kaskadą aż do linii talii. Wąskich, zielonych oczu, nie lubiących pokazywać rzeczywistości. Miasto nie miało pojęcia, kim jest owa dziewczyna, wchodząca właśnie do taksówki i słodkim głosem oznajmiająca, gdzie chce jechać.
    Widział ją dawno temu. Ze związanymi w kitkę włosami, ostrym spojrzeniem, buntowniczą postawą i ubraniu wzorowanym na filmach przygodowych. Nie lubił jej. Przecież to właśnie od niego zaczęło się jej życie ciągłej uciekinierki.
    I w zasadzie nie musiał wiedzieć, że dziewczyna znana z okładek kolorowych magazynów i wybiegów, nosi to samo nazwisko co najważniejszy człowiek w Anglii oraz najsłynniejszy i jedyny na świecie detektyw – konsultant.
    Weszłam po schodkach i zatrzymałam się przed czarnymi drzwiami z numerem 221b. Wzięłam głęboki oddech, po czym palce w czarnych, koronkowych rękawiczkach zacisnęły się na zimnej kołatce.
Trzy uderzenia.
Jakby to był jakiś umówiony kod. Zawsze tak stukałam. W określonym rytmie, jakbym przekazywała wiadomość. Od dziecka.
    Starałam się uśmiechnąć najłagodniej, jak tylko potrafiłam. Nie byłam pewna, czy mi się udało.
Otworzyła mi sympatycznie wyglądająca starsza pani. W pierwszej chwili uśmiechnęła się radośnie i nieco bardziej otworzyła drzwi, jednak wtedy jej wzrok padł na walizkę. Otworzyła szerzej oczy, wstrzymała oddech i chyba nie wiedziała, co powinna zrobić. Byłam strasznie ciekawa, jakie myśli pojawiły się w jej głowie. Kolejny raz żałowałam, że nie potrafię ich odczytywać.
    -Sherlock... - zaczęłam, jednak weszła mi w słowo.
    -Wejdź, kochanie, wejdź! - powiedziała ochoczo i wpuściła mnie do środka.
Zamrugałam ze zdziwienia, jednak po chwili weszłam do ciasnego przedpokoju.
    -Mówił, że przyjeżdżam? - zapytałam obojętnym tonem, rejestrując każdy, nawet najmniejszy szczegół pomieszczenia.
Podobało mi się.
Miałam nadzieję, że nareszcie uda mi się odpocząć od hotelowych apartamentów i will z basenem.
    -Jesteś jego nową współlokatorką? - zapytała, prowadząc mnie na górę.
Kurwa, nie, nianią.
    -Coś w tym stylu... - odparłam.
Bardzo ładna poręcz.
    -Rozgość się. Jakbyś czegoś potrzebowała, to jestem na dole – zaświergotała, jakby nagle ubyło jej lat.
Nagle zaczęłam się zastanawiać, czy moja mama też by tak zareagowała na mój widok. Papa może tak, ale mama...cóż, chyba jednak nie.
    -Nie ma go, prawda?
    -Wróci. Z pewnością się ucieszy na twój widok! - aż klasnęła w ręce. - A byłam pewna, że jest gejem – szepnęła do siebie, gdy opuszczała mieszkanie.
    Walizka wylądowała na ogromnym łóżku w sypialni za kuchnią. Błyskawicznie rozpakowałam kosmetyczkę i równiutko poukładałam swoje szpargały na półeczkach w eleganckiej łazience. Była cudowna, serio.
    Na ścianie w mojej nowej sypialni wisiał układ okresowy...Dobrze, pasował do niej, jednak i tak było mi za goło. Uznałam, że namaluję coś na niej później. Sherlock nie powinien mieć nic przeciwko.
    Zrzuciłam z siebie niewygodną sukienkę. Uznałam, że nawet brata głupio witać w samej bieliźnie, zwłaszcza, że dawno mnie nie widział. Wbrew pozorom nieco się obawiałam o jego zdrowie psychiczne.
Na drzwiach wisiał prześliczny, jedwabny, błękitny szlafrok. Kocham niebieski! Nie zastanawiając się zbytnio, włożyłam go na siebie. Włosy związałam w kitkę i ruszyłam na dalsze oględziny mieszkania.
    -To mój szlafrok? - Usłyszałam zimny, obojętny, męski głos.
Zatrzymałam się w pół kroku, po czym odwróciłam niepewnie przez ramię. Wybałuszyłam na moment oczy. Za mną stał wysoki, dość przystojny mężczyzna o mocno zarysowanych kościach policzkowych, wąskich, jaskich oczach i z burzą ciemnych loków na głowie.
    -Tak – odparłam spokojnie i poszłam do kuchni.
Byłam pewna, że nie zrobi mi herbaty. Sama nie byłam dość gościnna, więc od niego również tego nie wymagałam.
    -Oddawaj – warknął.
    -Gdzie z łapami! - wrzasnęłam, gdy usiłował odebrać swoją własność. - Potrafię się sama rozebrać – syknęłam i zrzuciłam z siebie ten durny szlafrok. - Zadowolony?
    -Tak – odparł i narzucił go na siebie.
Przewróciłam oczami.
    Wzięłam z zagraconego stołu zlewkę, która wyglądała na najczystszą i postawiłam ją spokojnie na blacie. Wrzuciłam herbatę, po czym zalałam wodą. Patrzył na mnie tak, jakbym właśnie popełniła z zimna krwią jakąś zbrodnię.
    -Mam kubki...
Wzruszyłam ramionami.
    -Tak lepiej smakuje. Chcesz spróbować?
Nie chciał. Najwyraźniej się bał, że go otruję. Błąd. Był mi przecież niezbędny do życia, nie mogłam go uśmiercić.
Jeszcze nie.
   

1 komentarz:

  1. Robi się coraz ciekawiej!!! :) Oby tak dalej ;) Tylko na początku przeszkadzały mi troszeczkę te przekleństwa. Wydawało mi się, ze było ich za dużo, ale to w końcu twoje opowiadanie i ja tylko wyrażam swoją subiektywną opinię :) Czekam na ciąg dalszy :)

    OdpowiedzUsuń