wtorek, 16 września 2014

Evulcowy dodatek, czyli Elisabeth Holmes znów rozrabia


Witam was kochani ponownie, po tak długiej przerwie. Mam nadzieję, że za mną tęskniliście...

      Powoli zaczynam przyzwyczajać się do oryginalnych sposobów budzenia ludzi mieszkających przy Baker Street 221B. Prawdę mówiąc, sama zaczęłam kombinować, jak to już bladym świtem wyprowadzić mojego kochanego brata z równowagi i kilka razy grałam na pożyczonej od Johna trąbce tuż pod drzwiami pana Jedynego Na Świecie, jednak nie skończyło się to dla mnie szczęśliwie.
Dzisiaj obudziły mnie dziwne wrzaski, a raczej głośne pomruki niezadowolenia wydawane przez mojego jakże wspaniałego, dorosłego i dojrzałego brata, który w okolicach 6 rano postanowił udawać niezadowolonego knura. Przez moment byłam pewna, że zapomniał, jak się mówi, jednak po chwili doszłam do wniosku, że przecież jest to zupełnie normalne i nie powinno mnie to przecież dziwić. W tym domu nikt nie jest normalny i każdy musi ten fakt zaakceptować.
      Leżałam jeszcze przez moment w łóżku, przewracając się z boku na bok, próbowałam znowu zasnąć, aż w końcu uznałam, że nie dam rady i nikt mi nie zabroni wstać o tak dzikiej godzinie. Poza tym, gdy mieszka się z Sherlockiem Holmes wewnętrzny zegar bardzo szybko przestawia się na jakąś egzotyczną strefę czasową, gdzie 6 rano jest nazywana południem, a ludzie nie potrzebują więcej niż 8h snu tygodniowo. Wygrzebałam się z łóżka, ziewnęłam szeroko, nieco zmierzwiłam swoje wkurzające ciemne, pokręcone gniazdo termitów, zwane potocznie włosami, poprawiłam nieco starą, męską koszulkę, w której kochałam spać, po czym otworzyłam drzwi mojej twierdzy, zwanej przez zwykłych śmiertelników sypialnią.
        Zatrzymałam się w wejściu do salonu z niezbyt inteligentną miną, usiłując jeszcze bardziej naciągnąć swoją tak zwaną koszulę nocną, gdyż w pokoju, oprócz Sherlocka znajdował się jeszcze jeden mężczyzna, któremu zbytnio nie miałam ochoty pokazywać swojego tyłka. Do wizyt o dzikich porach również powoli się przyzwyczajam, jednak przez ostatni tydzień odwiedzał nas jedynie Watson, a ten koleś z pewnością nim nie był.
      - Hej – mruknęłam niechętnie, wiedząc że mój kochany braciszek i tak mnie nie przedstawi.
       Dziwny, siwiejący człowieczek z podkrążonymi oczami i kilkudniowym zarostem spojrzał na mnie tak, jakby zobaczył ducha, po czym przeniósł swój zszokowany wzrok na Sherlocka i dopiero po wymienieniu z nim znaczącego spojrzenia, odburknął coś niewyraźnie na przywitanie. Przewróciłam oczami i dumnym krokiem weszłam do pokoju, ze śmiechem przytulają Sherlocka.           
       Zanim zdążył wykonać, jakikolwiek ruch odskoczyłam i rozłożyłam się w jego ukochanym fotelu. Dziwny siwy człowieczek okazał się kolejną ofiarą, która nie bardzo wiedziała, czego jest świadkiem i co powinna sobie o tym myśleć. Dobrze, niech dalej żyje w swojej niewiedzy, co mnie to obchodzi.
    -Weź zrób mi herbatę...
Sherlock przewrócił oczami, po czym grzecznie podreptał do kuchni, a ja dumna z siebie, rozłożyłam się jeszcze wygodniej i jako prawdziwa duma rodziny, czekałam aż mnie obsłużą. Poza tym mina siwego osobnika była nieziemska i nie wybaczyłabym sobie, gdybym tego nie widziała.
     Herbatkę przyniósł mi z bardzo niezadowoloną miną, jednak ten fakt można pominąć. Ważne, że przyniósł i nie musiałam sama jej robić. Poza tym miałam dziwne wrażenie, że o czymś zapomniałam...O czymś dosyć ważnym...I chyba związanym z tym, że Mycroft nie chce utrzymywać darmozjada, a ja nie mam zamiaru pilnować Sherlocka i brać od drugiego braciszka Wiecznie Na Diecie kasy za szpiegowanie.
     No właśnie...miałam iść do pracy i zostało mi bardzo mało czasu. Zanim podniosłam swoje dumne dupsko, trzasnęły drzwi od łazienki. Usiadłam, zmierzwiłam nerwowo palcami kudły i spojrzałam na naszego gościa, który wciąż nie potrafił dobrać właściwych słów, żeby móc ze mną porozmawiać. Cóż, nie sądziłam, że Sherlock zadaje się z idiotami, ale jak widać, myliłam się. W końcu wstałam.
      -Elisabeth – mruknęłam, jedną ręką drapiąc się za uchem, drugą obciągając koszulkę.
Człowieczek wciąż był mocno zdumiony. Westchnęłam zrezygnowana.
      -Nie wyjdzie szybciej niż za pół godziny...Ja potrzebuję więcej... - zamruczałam bardziej do siebie, niż do niego.
Wzruszyłam ramionami i ruszyłam w kierunku łazienki.
     -Sherlock... - zaszczebiotałam, po czym mocno pchnęłam drzwi.
Kątem oka zdążyłam zauważyć, jak oniemiały gość siada w fotelu.
     Gdy mieszka się z kimś to dzieli się z nim niemalże wszystko, zaczynając od lodówki, poprzez kanapę w zagraconym salonie i półki na książki, aż po łazienkę. W zasadzie obecności Sherlocka w domu zupełnie się nie zauważa, a przynajmniej nie plącze się pod nogami, co chwilę czegoś nie przewraca, szklanki nie lecą mu z rąk i pomijając granie na skrzypcach, generalnie jest cicho, więc nie zwracam na niego większej uwagi. Problem pojawia się rano, gdy oboje się gdzieś śpieszymy i nagle dociera do nas, że łazienka jest jedna, nas dwójka i żadne z nas nie ma na nazwisko „Watson”, żeby grzecznie ustąpić pierwszeństwa.
     -Możesz się przesunąć?! - warknęłam, wbijając łokieć między żebra Sherlocka.
    Powiedział coś niezrozumiale, gryząc szczoteczkę do zębów i opluwając wszystko dookoła pastą. W końcu jednak wywalczyłam miejsce przy umywalce również dla siebie. Gdy ten pozbył się okropnego szczypiorka przez niego zwanego zarostem, ze swojej przystojnej twarzyczki, został dosłownie wykopany za drzwi, które zamknęły się za nim z trzaskiem. O swoje trzeba przecież umieć walczyć.
      Wyszłam z łazienki po 20minutach, opatulona w mój ulubiony, niebieski szlafrok, który sobie przywłaszczyłam, bez zgody właściciela, ale kogo to obchodzi. Sherlock bez słowa wpadł do środka, a ja poczłapałam do swojego królestwa, zostawiając wciąż zdezorientowanego gościa w salonie.
      Zupełnie mnie nie obchodzi, że ludzie wykonujący mój zawód nie chodzą w ładnych sukienkach i butach na obcasach. Od tego są w pracy szafki, żeby z nich korzystać, więc mogę chodzić w czym mi się żywnie podoba.
     -A tak w ogóle, gdzie mam iść? - zapytałam, gdy Sherlock wybiegał razem z gościem z mieszkania.
    -Nie mówiłem ci już? - warknął, jakbym sprowadziła właśnie na ziemię jakiś potworny kataklizm.
Wzruszyłam ramionami.
     -Pewnie mówiłeś, ale jestem tylko kobietą...
     -Podwieziemy ją przecież – wtrącił siwy człowieczek, który wciąż mi się nie przedstawił.
     -Nigdzie jej nie będziemy podwozić – wycedził przez zęby Sherlock. - Da sobie radę sama.
Odwrócił się przez ramię, żeby obdarzyć mnie tym swoim chłodnym, typowym dla Holmesów, spojrzeniem. Pokazałam mu język.
     -Prawda, siostrzyczko? - powiedział najsłodszym tonem i z najpiękniejszym uśmiechem, na jaki go było stać.
Dziwny człowieczek wyglądał tak, jakby ktoś nagle odciął dopływ tlenu do pomieszczenia i aż oparł się plecami o drzwi. Z powietrzem raczej było wszystko w porządku, gdyż zarówno ja, jak i Sherlock nie odczuwaliśmy żadnego dyskomfortu, poza zbyt dużym natężeniem Holmesów na metr kwadratowy.
    Miałam ogromną ochotę przywalić mu w zęby, jednak doskonale wiedziałam, że nawet ja nie stanowię dla niego konkurencji. Cóż, przynajmniej nie teraz, gdy lata temu wyszłam z wprawy. W tym momencie siwy czowieczek nieco się ożywił.
    -Podrzucę cię...
    -Moja siostra nie będzie jeździła radiowozem! - oburzył się Sherlock.
    -Radiowóz? - zapytałam z zaciekawieniem i szybko zbiegłam po schodach. - Skoro nalegacie...

2 komentarze:

  1. radiowóz??? robi się coraz ciekawiej :) czy dobrze rozumiem, że Elisabeth będzie pracowała w policji??? uwielbiam jej relację z Sherlockiem :) czekam na więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, radiowóz...No nie wiem, czy w policji...hmm...Ale z pewnością będzie to związane z morderstwami, krwią i trupami. To tak. Cóż, tylko Elisabeth potrafi zrobić z radiowozu taksówkę :P
      Ja równiez uwielbiam jej relację z Sherlockiem i też jestem ciekawa, co będzie dalej :P

      Usuń