niedziela, 11 maja 2014

Rozdział V (Molly)

Od dawna zastanawiał się jakim cudem Moriarty przeżył. Jego ciało podobno badali najlepsi specjaliści. Nie dopuszczono mnie do dokumentów na temat zgonu a co dopiero do zwłok, mimo moich nalegań znałam tylko oficjalną wersję. Strzał w usta, kula małego kalibru, jednak to mi nie wystarczyło. Popołudniem powierzyłam moje zadanie koleżance z prosektorium i zjechałam windą na najniższe piętro budynku, gdzie znajdowały się wszystkie akta. Wcześniej dzięki zaprzyjaźnionemu ochroniarzowi dostałam klucze. Przekręciłam je w zamku i weszłam do pokoju pełnego przeróżnych papierów. Podeszłam do szafki z literą M. Zaczęłam szukać Manson, Medir, Mivey i w końcu Moriarty Jim. Wzięłam teczkę i usiadłam przy biurku. Przerzucałam kartki. Nic. Wszystkie były puste. Żadnych zdjęć, przyczyn zgonu, obrażeń nic. Białe czyste kartki. „Jak to?” – pomyślałam. Przecież pracowało przy tym tyle osób. Wiadomo, że Moriarty jeśli żył musiał mieć tu wtyczkę no, ale przecież ktoś zauważył, by ktoś brak jakichkolwiek informacji! Zastanowiłam się kto miał dostęp do dokumentów, lecz takich osób było za dużo. Musiał być to ktoś więcej niż tylko szpieg przebrany za lekarza. Jeśli Moriarty strzelił nawet ślepakiem, tak czy inaczej odniósł jakieś obrażenia oparzenia, złamanie podstawy czaszki i potrzebował szybkiej pomocy. Wiec musiał być to ktoś, kto był wtedy nie daleko i nie rzucał się w oczy. Więc ktoś kogo wszyscy znali. Jest to osoba z bliskiego otocznia i ten ktoś ciągle jest w śród nas i melduje wszystko Moriartemu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz