piątek, 9 maja 2014

Rozdział II (Irene)

- Carlotta, słyszałaś? – zapytałam pewnego dnia swoją makijażystkę - Carlottę Neveu, siedząc  przed lustrem w jednym z licznych pokoi mojego domu w Londynie.
- O czym, pani Adler?
- Oj, Carlotta, jakaś ty głupia! Nie słyszałaś? Piszą o tym w każdej gazecie. Ciekawi mnie, skąd się o tym dowiedzieli.
Jako że zauważyłam zdezorientowanie na twarzy Neveu, westchnęłam i wyjaśniłam.
- Watsonowi urodził się dzieciak. Malutki, słodki bachorek, który z wiekiem będzie stawał się coraz słodszy, będzie zabierał każdą wolną chwilę ojcu, a wynikiem tego będzie upadek Sherlocka. Bo przed kim będzie popisywał się swoim geniuszem? Ale do tego nie dopuścimy, prawda?
-Jak to, pani. Myślałam, że do tego dążysz.
Roześmiałam się perlistym, dźwięcznym śmiechem. Wyjęłam telefon i z zadowoleniem przeglądałam zdjęcia.
- Popatrz, Carlotto, na te kości policzkowe. Wspaniałe, prawda? A te oczy… I usta, idealne do całowania…. Wiesz, co to znaczy?
- Nie, pani.
- Chcę go.

*
W tym samym momencie, w Szpitalu św. Tomasza na Westminster Bridge Rd.
- Panie Watson...
- Tak?
- Gratuluję, został pan ojcem. Jak będzie miała na imię?
- Ona?
Tyle wystarczyło, bym ja, John Watson, najzwyczajniej w świecie zemdlał.
*
- John. John!
Obudziło mnie mocne uderzenie w policzek. Wykonawcą tej czynności był dość wysoki, czarnowłosy mężczyzna w długim, ciemnym płaszczu.
- Sherlocku, czy ty zwariowałeś?!
- Było nie mdleć.
- Łatwo ci mówić. To nie ty jesteś ojcem w najmniej oczekiwanym momencie. Robiłem tosty!
- Humor ci dopisuje.
- Mary jest zdrowa, dziecko też. Czemu miałbym nie być?
Właśnie w tym momencie, gdy Sherlock zapewne planował rzucić kąśliwą uwagę na temat rodzicielstwa, rozległ się głośny dzwonek przychodzącego SMSa.
- Kto to? – zapytał John.
- Nikt – mruknął detektyw i wyszedł na zewnątrz. Wciąż osłupiały z wrażenia po raz wtóry rzucił okiem na ekran telefonu. Wpatrywał się dobre dziesięć minut z otwartymi ustami w wiadomość.

Tęskniłeś, Holmes?
IA
*
- Ale jak to? Wielki powrót Kobiety?
- Kto to jest Kobieta? – to pytanie rzuciła tydzień później Mary. Cala i zdrowa wróciła do domu wraz ze śliczną, rumianą córeczką. Długo myśleliśmy nad imieniem dla małej. Pozostawało to kwestią sporną.
- Irene Adler. Ludzie nazywają ją po prostu Kobietą. To, czym się zajmuje, można nazywać w różny sposób. Domyśl się, co robi. Bynajmniej, nie pracuje jako grzeczna bizneswoman. Nie pani Adler.
- A dlaczego Sherlock nagle tak ucichł?
- Cóż, miał pewne... Hmm... Bliskie spotkanie z Irene. Prawda, Sherlock?
- John, idź i sprawdź z łaski swojej, czy nie ma cię za drzwiami.
- Widzisz Mary? Obraził się. Cały Sherlock. – mruknąłem  patrząc z kpiną na wychodzącego mężczyznę.
*
Noc. Księżyc wdzierał do pokoju przez szpary między zasłonami. Rozlewał się na biurku zawalonym papierami, miękkim dywanie i mlecznobiałym światłem oświetlał łóżko, w którym spał Holmes. Nagle jego spokojny sen przerwał SMS.

Wiem, że śpisz. Przyjedź do mnie w sobotę wieczorem.
Mam coś dla ciebie.
Czekam.
IA

…. Powietrze rozdarło wyjątkowo paskudne przekleństwo....

2 komentarze:

  1. Uwielbiam Irene,a ty ja tu tak swietnie pokazalas.
    "Chce go" -zaniemowilam *-*
    Oby jak najwiecej rozdzialow z Irene

    OdpowiedzUsuń