Minął tydzień od mojego spotkania z Moriarty’m, a moje życie
wywróciło się do góry nogami. Postanowiłem coś z tym zrobić. Tylko co?
Podrapałem się po podbródku. Poczułem zarost. No tak, nie goliłem się od kilku
dni. W sumie nie miałem po co. Straciłem coś, co było dla mnie wszystkim.
Straciłem pracę.
*tydzień wcześniej*
-Zapraszam do środka, panie Holmes – powiedział jakiś
człowiek.
Rozejrzałem
się wokół. Jeden, dwóch, trzech. Czwarty i obok niego kolejny. To daje razem
pięciu ochroniarzy. O dwóch więcej niż zwykle. Niedobrze.
Rodzina
Królewska nie zatrudniałaby więcej, niż by potrzebowała. Wniosek: Jej Królewska
Mość musiała się kogoś bać. Tylko czy tym kimś byłem ja? Pewnie zaraz się tego
dowiem.
Wszedłem
do pokoju. Tego samego, w którym gościł Sherlock i Watson swego czasu. Tylko, w
przeciwieństwie do brata, ja nie byłem ubrany w prześcieradło.
-Witam Waszą Królewską Mość – odezwałem się pierwszy.
-Witamy w naszych progach, panie Holmes – odpowiedział jeden
z mężczyzn stojących na obok. –Proszę usiąść – natychmiast dodał.
-Czy napije się Pan herbaty? – spytała tym razem Królowa.
Nic dziwnego w końcu dochodziła piąta. Jednak oboje wiedzieliśmy, że to nie czas
na herbatkę z monarchinią Wielkiej Brytanii.
-Chętnie – starałem się grać opanowanego. W głębi serca
wiedziałem, że wezwano mnie tutaj, bo tak zaplanował to Moriarty.
-Chciałam podziękować Panu za Pańskie usługi dla Wielkiej
Brytanii, Panie Holmes. Proszę pamiętać - Naród jest najważniejszy. Ze względu
na Pańskie czyny chciałam Pana nagrodzić. Myślę, że zasłużył Pan na przyznanie
Orderu Imperium Brytyjskiego. Gdy wykonało się tyle pracy dla Narodu, zasługuje
się na wcześniejszy odpoczynek.
Wszystko
zaczynało mieć sens. Ktoś musiał się mnie bać, dlatego było więcej ochroniarzy.
Królowa? Nie, to by było za proste. Według kogoś wiedziałem za dużo. Dla kogoś
znaczyłem za dużo. Moriarty!
*tydzień później*
Straciłem
coś, co było dla mnie wszystkim. Straciłem pracę.
Ale to
był czas, żeby coś z tym zrobić. Najwyższy czas. Minął tydzień, o tydzień za
dużo.
Dzień rozpocząłem od ogolenia
się. To był zdecydowanie dobry pomysł. Potem ubiór. Garnitur? Chyba na razie
nie jest już mi potrzebny. Ubrałem zwykłą koszulę i dżinsy. Może to i dobrze –
nareszcie jakaś odmiana. Zerknąłem na nagłówki gazet. Nic specjalnego się nie
działo przez ostatni tydzień. Nic specjalnego! Zaczynałem się nudzić. Ja,
Mycroft Holmes, zaczynałem się nudzić!
Postanowiłem
wyjść z domu. Po co? Trzeba się było czymś zająć. Praca – zawsze ona była na
pierwszym miejscu. Co było kolejne w hierarchii? No tak. Lepiej się z tym zmierzyć
od razu. Lepiej się z nim zmierzyć od razu.
-Taxi! Baker Street 221B.
***
Dochodziła
jedenasta. Wysiadłem z taksówki. Chciałem nacisnąć klamkę i otworzyć drzwi, ale
zauważyłem przekrzywioną kołatkę. Poprawiłem ją. Gdy przekroczyłem próg,
ujrzałem panią Hudson.
-Dzień dobry, Mycrofcie! Jak miło Cię widzieć. Herbatki? –
spytała. –Sherlock wyszedł, podobno miał jakieś sprawy związane ze chrzcinami
dziecka Mary i Johna. Wiesz, że poproszono go, by został ojcem chrzestnym?-
kontynuowała pani Hudson.
Chciałem
się spotkać z bratem od razu. Nie miałem ochoty czekać, za długo odkładałem to
spotkanie. Rozsiadłem się na fotelu. Mijały godziny.
W końcu
około dziewiętnastej przyszedł Sherlock. Zdjął płaszcz i rzucił go na fotel
obok mnie.
-Witaj braciszku. Nie czekałeś na mnie długo, prawda? –
spytał mnie z udawaną troską w głosie.
-Nie, wcale, nie przejmuj się – odpowiedziałem.
-A jakie to interesy sprowadzają Cię do mnie zwykłą
taksówką. Przecież mogłeś przyjechać
helikopterem, prawda, że mogłeś? Chciałeś to zrobić od tygodnia,
nieprawdaż? – spytał otwierając szafę.
-Skąd o tym wiesz?!
-Ubrałeś dżinsy. Na twojej twarzy widnieją poranne ślady
golenia maszynką, nie golarką elektryczną. Czekasz już długo, bo masz plamkę po
herbacie oraz wygniecioną koszulę. Dlaczego nie zamówiłeś kawy, nie przysnąłbyś,
czekając.
-Nikt niczego nie będzie zamawiać, nie jestem gosposią! –
rozległo się wołanie z dołu.
-Nie! Skąd wiedziałeś, że to już trwa tydzień? – spytałem.
-Twój identyfikator stracił ważność. Wiesz, czasami lubię
się przejechać policyjnym radiowozem, zamiast metrem czy taksówką. Wychodzi
szybciej i taniej. Ale robię to też ze względu na nudę – wyjaśnił Sherlock.
Mogłem
się spodziewać takiej odpowiedzi.
-A teraz przepraszam cię braciszku, ale muszę się
przygotować – kontynuował.
Wyciągnął
ciemnofioletową koszulę z szafy i wszedł do sypialni. Nagle coś mnie
zaintrygowało. Z kieszeni płaszcza wystawało zdjęcie… Zdjęcie Kobiety! Z tyłu
napisany był adres. To nie pismo Sherlocka. Tusz świeży, na dole dopisek –
dzisiejsza data i godzina 19:45. Była 19:15. Próbowałem przypomnieć sobie,
gdzie jest ta ulica i ile czasu potrzeba, żeby tam dojechać. Metrem się nie
zdąży. Trzeba wziąć taksówkę. Zdążyłem wsunąć zdjęcie do kieszeni i zaraz
wyszedł Sherlock. Chwilkę, czy on ubrał spinki do koszuli?!
Brat
wydawał się nie zwracać na mnie uwagi. Wziął płaszcz i jak zwykle postawił
kołnierz. Mimo to wyglądał inaczej.
-Wychodzę, chyba już ci o tym mówiłem.
-A gdzie Sherlock Holmes wychodzi o tej porze? Przecież jest
wieczór, a ty nie chodzisz na randki.
Brat
wydawał się zamyślony, jednak gdy usłyszał ostatnie słowo, przeszył mnie
wzrokiem.
-Moriarty ostatnio jest zajęty jakimś planem, Wielka Gra czy
coś w tym stylu. Wydaje mi się, że wiesz coś o tym. W każdym bądź razie, jak
widzisz, nie mam czasu na randki.
-Czyżby? Co innego zdaje się mówić twoja kieszeń. Za dużo w
niej sentymentów.
Utkwił
we mnie wzrok na kolejną chwilę. Czekaliśmy. Chwilę później Sherlock jakby się ocknął i spojrzał na
zegarek.
-Jadę taksówką, podwieźć cię gdzieś?
Kompletnie
mnie zamurowało. On tak po prostu się poddał. Nie powiedział już nic. Przecież
zawsze do niego należało ostatnie słowo!
Zdjęcie w kieszeni, tak, aby zawsze mieć je przy sobie. Ciemnofioletowa
koszula ze spinkami. Kołnierz postawiony tak jak zwykle, a jednak wyglądał
inaczej. Nie poznawałem go, nie poznawałem mojego brata.
Czyżby Sherlock się zakochał?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz