niedziela, 11 maja 2014

Rozdział VI (Anderson)

 - Jasne. Do zobaczenia.
                Pożegnałem się z Donovan i wróciłem do pokoju. Rozsiadłem się na fotelu. Z przyzwyczajenia znów chciałem podrapać się po brodzie. Ale przeszkadzała Sally, więc pozbyłem się jej jakiś czas temu. Teraz częściej mnie odwiedza.
                Ostatnio przesunąłem też fotel. Stał teraz naprzeciwko ściany z planami. W rogu dokleiłem kilka nowych zdjęć. Tych z Moriartym. Wciąż nie rozumiem, dlaczego nie można było go aresztować, gdy przyszedł na Baker Street. Lestrade jak zwykle unikał tematu, mam więc złe przeczucie. Człowiek wygląda na chorego psychicznie. Trzeba go zamknąć. Gdziekolwiek.
                Podszedłem do zdjęć. Na jednym było ciało Moriartego. Na drugim dach. I numer 546G/009. To numer nagrania z systemu policyjnego. Nagrania z jednej z kamer przemysłowych, która zarejestrowała fragment samobójstwa Moriarty’ego. Włączyłem komputer i wyszukałem ten film.
                Widać dach, okna poniżej. I w pewnym momencie, w krawędzi ekranu, widać człowieka w płaszczu, przykładającego pistolet do gardła pod kątem 30 stopni i upadającego. Niestety, tylko tyle. Albo aż tyle. Nie udało mi się rozpracować Sherlocka, może uda się z Jim’em. Replay. Replay.
 - Skup się, Anderson! – krzyczałem sam na siebie. Chciałem się zmobilizować, próbowałem metody, którą stosował na mnie Sherlock, ale nie byłem w stanie wywrzeć na sobie takiego wrażania, jakie wywoływał we mnie ten człowiek.
                Replay.
                Replay.
                Stop.
                Chwileczkę.
                Moriarty. Pistolet włożony do ust, pochylony, skierowany do góry, lewą dłonią. U człowieka praworęcznego.
                Przypomniałem sobie inne sprawy samobójstw. Jak wyglądały ciała. I jak u p a d a ł y. Strzelając pod tym kątem ciało powinno upaść prawie idealnie w dół, mogło jedynie minimalnie osunąć się do tyłu.
                W tym wypadku było inaczej.
                Moriartie’go wręcz odrzuciło do tyłu. Do tyłu i lekko w bok.
 - Anderson, jesteś geniuszem! – zaśmiałem się sam do siebie.
                Jakie były wnioski? Upadek nie był spowodowany strzałem w usta. Coś musiało go trafić z zewnątrz.
                Snajper.
                Ale kto jeszcze próbowałby zabić Moriartego? Chyba, że…
                Zacząłem chodzić po pokoju w tą i z powrotem. Myśl, myśl, powtarzałem. To musiało się jakoś układać w całość.
                Snajper mógł współpracować z Jimem. Mógł strzelać ślepakami, a ten wariat mógł mieć kamizelkę. Upadł. Miał pojemniczek z krwią. Ale jakim cudem Sherlock nie zauważył, że ten czub udaje?
                Sherlock. Mogę mu zaimponować. Albo się zbłaźnić.
                Raz się żyje.
                Durne powiedzenie w sytuacji Sherlocka i Jima…
                Chwyciłem za telefon, wyszukałem w kontaktach SH i kliknąłem „Połącz”. Zastanawiałem się, czy zapisał sobie mój numer.
                Po trzech sygnałach odezwał się spokojny, nisko głos.
 - Czego, Anderson?
 - Skąd wiedziałeś, że to ja?
 - Do twojego numeru ustawiłem sobie melodyjkę „Dzwoni debil”.
                Przemilczałem to. Wahałem się, czy może nie udać, że pomyliłem numery. Westchnąłem.
 - Chyba wiem, jak przeżył Moriarty.
 - Co? Jak? – usłyszałem zdenerwowanie w jego głosie. A może radość. A może ironia i brak wiary w moje możliwości.
 - No… Chyba rozpracowałem, jak nie zginął. Że jest hochsztaplerem. Ta cała akcja z samobójstwem.
                Cisza.
 - Zaraz będę. – odpowiedział. – I dobra, może zmienię ten dzwonek. Ale nie używaj tak mądrych słów. Nie pasują do ciebie.

1 komentarz:

  1. Anderson pomocny Sherlockowi,cos nowego i ciekawego.
    "Dzwoni debil" -hahaha padlam

    OdpowiedzUsuń