- Jasne. Do
zobaczenia.
Pożegnałem
się z Donovan i wróciłem do pokoju. Rozsiadłem się na fotelu. Z przyzwyczajenia
znów chciałem podrapać się po brodzie. Ale przeszkadzała Sally, więc pozbyłem
się jej jakiś czas temu. Teraz częściej mnie odwiedza.
Ostatnio
przesunąłem też fotel. Stał teraz naprzeciwko ściany z planami. W rogu
dokleiłem kilka nowych zdjęć. Tych z Moriartym. Wciąż nie rozumiem, dlaczego
nie można było go aresztować, gdy przyszedł na Baker Street. Lestrade jak
zwykle unikał tematu, mam więc złe przeczucie. Człowiek wygląda na chorego
psychicznie. Trzeba go zamknąć. Gdziekolwiek.
Podszedłem
do zdjęć. Na jednym było ciało Moriartego. Na drugim dach. I numer 546G/009. To
numer nagrania z systemu policyjnego. Nagrania z jednej z kamer przemysłowych,
która zarejestrowała fragment samobójstwa Moriarty’ego. Włączyłem komputer i
wyszukałem ten film.
Widać
dach, okna poniżej. I w pewnym momencie, w krawędzi ekranu, widać człowieka w
płaszczu, przykładającego pistolet do gardła pod kątem 30 stopni i upadającego.
Niestety, tylko tyle. Albo aż tyle. Nie udało mi się rozpracować Sherlocka,
może uda się z Jim’em. Replay. Replay.
- Skup się, Anderson!
– krzyczałem sam na siebie. Chciałem się zmobilizować, próbowałem metody, którą
stosował na mnie Sherlock, ale nie byłem w stanie wywrzeć na sobie takiego
wrażania, jakie wywoływał we mnie ten człowiek.
Replay.
Replay.
Stop.
Chwileczkę.
Moriarty.
Pistolet włożony do ust, pochylony, skierowany do góry, lewą dłonią. U człowieka
praworęcznego.
Przypomniałem
sobie inne sprawy samobójstw. Jak wyglądały ciała. I jak u p a d a ł y.
Strzelając pod tym kątem ciało powinno upaść prawie idealnie w dół, mogło
jedynie minimalnie osunąć się do tyłu.
W tym
wypadku było inaczej.
Moriartie’go
wręcz odrzuciło do tyłu. Do tyłu i lekko w bok.
- Anderson, jesteś
geniuszem! – zaśmiałem się sam do siebie.
Jakie
były wnioski? Upadek nie był spowodowany strzałem w usta. Coś musiało go trafić
z zewnątrz.
Snajper.
Ale kto
jeszcze próbowałby zabić Moriartego? Chyba, że…
Zacząłem
chodzić po pokoju w tą i z powrotem. Myśl, myśl, powtarzałem. To musiało się
jakoś układać w całość.
Snajper
mógł współpracować z Jimem. Mógł strzelać ślepakami, a ten wariat mógł mieć
kamizelkę. Upadł. Miał pojemniczek z krwią. Ale jakim cudem Sherlock nie
zauważył, że ten czub udaje?
Sherlock.
Mogę mu zaimponować. Albo się zbłaźnić.
Raz się
żyje.
Durne
powiedzenie w sytuacji Sherlocka i Jima…
Chwyciłem
za telefon, wyszukałem w kontaktach SH i kliknąłem „Połącz”. Zastanawiałem się,
czy zapisał sobie mój numer.
Po
trzech sygnałach odezwał się spokojny, nisko głos.
- Czego, Anderson?
- Skąd wiedziałeś, że
to ja?
- Do twojego numeru
ustawiłem sobie melodyjkę „Dzwoni debil”.
Przemilczałem
to. Wahałem się, czy może nie udać, że pomyliłem numery. Westchnąłem.
- Chyba wiem, jak
przeżył Moriarty.
- Co? Jak? –
usłyszałem zdenerwowanie w jego głosie. A może radość. A może ironia i brak
wiary w moje możliwości.
- No… Chyba
rozpracowałem, jak nie zginął. Że jest hochsztaplerem. Ta cała akcja z
samobójstwem.
Cisza.
- Zaraz będę. –
odpowiedział. – I dobra, może zmienię ten dzwonek. Ale nie używaj tak mądrych
słów. Nie pasują do ciebie.
Anderson pomocny Sherlockowi,cos nowego i ciekawego.
OdpowiedzUsuń"Dzwoni debil" -hahaha padlam