Stanąłem
przed ścianą w swoim pokoju. Wciąż była obklejona kartami z rozrysowanymi
planami. Nadal nie wierzyłem w historię, którą opowiedział mi Sherlock. To nie
jest człowiek, który tak po prostu mówi prawdę. Tym bardziej komuś takiemu jak
ja. Anderson. Phillip Anderson. Zbyt wielu słów już się od niego nasłuchałem, by
uwierzyć, że nagle stanie się dla mnie miły i wyjawi sekret swojego życia, a dokładniej śmierci. A jeszcze dokładniej – zmartwychwstania.
Razem z
fanami Sherlocka, których udał mi się odnaleźć dzięki portalom
społecznościowym, wciąż śledziliśmy jego poczynania. Wszystkie sprawy.
Staraliśmy się rozpracować jego i jego psychikę. Brać przykład. Dla nich była
to frajda. Dla mnie – możliwość poprawy umiejętności, a co za tym idzie – awans
w policji. O ile Lestrade by to docenił, bo czasem miałem wrażenie, że jednak
bardziej interesuje go to, co mówi Holmes i to jego słucha częściej, niż
własnego rozumu. W sumie nie ma się co dziwić. Ten człowiek przewyższał
inteligencją nas wszystkich. Ale wciąż nikt nie był w stanie go do końca
rozgryźć.
A ja
próbowałem.
Czasem
się koło niego kręciłem. Podsłuchiwałem. Ale zawsze udawało mu się mnie zbyć.
Podobno
się zmieniłem. I nie mówię o tym, że zgoliłem brodę, ale żona wciąż mi to
powtarzała tuż przed tym, jak odeszła. Nie wzięliśmy rozwodu. Wyjechała. Powiedziała, że musi trochę odpocząć od tego, że wciąż gadam o Sherlocku, że
musi przemyśleć sobie parę rzeczy. Spotykam się więc z Donovan. Nie wiem, jakie
ona ma zdanie na ten temat. Mam nadzieję, że nie przeszkadza jej to tak bardzo.
Odkleiłem
ze ściany zdjęcie dachu i karetki. Wciąż nie mogłem rozpracować tego człowieka.
Jak mógł tak po prostu wrócić?
On też
się zmienił. To się czuje. Od kiedy John jest z Mary, nie jest już taki sam.
Zazdrosny? Smutny? Boi się, że straci Watsona? Nie wiem, przecież mi się nie
zwierzy. I, muszę przyznać, trochę się o niego bałem. Mam wrażenie, że John to
ten jego punkt. Pięta Achillesa. Mają na siebie zbyt duży wpływ, jeden bez
drugiego przestaje być czegokolwiek wart. Jeśli John wybierze rodzinę, Sherlock
już nie będzie Sherlockiem. Widziałem nagrania ze ślubu. Jego spojrzenie. Ten
smutek w oczach. Tak bardzo chciałbym zrozumieć, co siedzi w jego głowie…
Zadzwonił
telefon. Podszedłem do stolika. Z a s t r z e ż o n y. Czyli z pracy.
- Tak?
- Anderson. Jest
problem – usłyszałem. To Lestrade. Brzmiał na zdenerwowanego, głos lekko mu się
trząsł.
- I dzwonisz z tym do
mnie. – To nie było pytanie. To raczej sarkazm. Od kiedy Greg liczył się z moim
zdaniem? Od kiedy Greg liczył się ze zdaniem kogokolwiek, kto nie ma inicjałów
SH? Zbyt często mnie uciszał. Wiedziałem, że i tak nie chce mnie słuchać. Skoro
do mnie dzwoni, to musiała być to poważna sprawa. Albo po prostu zbyt błaha dla
guru dedukcji.
- Tak. Wszyscy już o
tym wiedzą. Cały Londyn postawili na nogi. Też byś wiedział, gdybyś wyszedł na
miasto, zamiast siedzieć w tych poobklejanych durnymi notatkami czterech
ścianach!
Milczałem.
- A Sherlock?
- Sherlock też już o
tym wie, ale tym razem chyba sam sobie nie poradzi.
- Więc o co chodzi?
Nie
musiał odpowiadać. Bo za chwilę tą odpowiedź otrzymałem. Do mojego mieszkania
wpadła Lisa, jedna z członkiń klubu. Dyszała przez chwilę, musiała biec spory
kawałek. Z przerażeniem patrzyła na mnie, jakby oczekiwała ratunku. Wydusiła
tylko dwa słowa, które odwróciły moje życie do góry nogami.
- Moriarty wrócił.

Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńKurde,świetne!
OdpowiedzUsuńCo tu więcej napisac zaciekawiłam siw ogromnie,a to chyba jest wazne. :)
Pozdrawiam
Świetny początek :) Nie mogę doczekać się dalszego ciągu ;)
OdpowiedzUsuń