Hmmm...Miałam być Donovan, ale mi nie wyszło. Przynajmniej na razie. Za to przychodzę z małym przerywnikiem, nie wiem, czy coś z tego wyjdzie dla całości fabuły, jednak czas akcji jest taki, jak miał być. Czyli po trzecim sezonie. Ekipa poprosiła, żebym wsadziła tutaj to cudeńko, a raczej jego malutką część. Jeżeli się spodoba, to będę kontynuować.
Tymczasem zapraszam do czytania :)
PS. Wcześniej już się owy fragmencik na blogu pokazał, jednak nawet mi odechciało się go czytać, patrząc na jego wizualny wygląd. Mam nadzieję, że mojej wersji Blogspot nie pozmienia zbytnio.
Spojrzałam na zegarek. 6 rano. Zaraz, coś chyba źle zobaczyłam. To 5...5?! Jęknęłam przeciągle i przewróciłam się na plecy. Upłynęła dobra chwila, zanim dotarło do mnie, dlaczego opuściłam świat snów. To skrzypce. Cholerne skrzypce, grające za ścianą. Nie, zaraz...Pod drzwiami. Chyba...Głośno. Bez ładu i składu, jakby skrzypek postanowił je za coś ukarać. Chociaż mogłabym stwierdzić, że najnormalniej w świecie chciał mnie wkurzyć.
Usiadłam na łóżku. Tak jak myślałam, drzwi do sypialni były otwarte na oścież. Wątpiłam, żeby Sherlock wpadł na genialny pomysł skrzypienia w łazience, więc pewnie grał w salonie. Znowu opadłam na poduszki. Po chwili wyszarpałam sobie jedną z nich spod głowy i zakryłam nią uszy. Niech sobie nie myśli, że tak łatwo wyciągnąć mnie z łóżka. Skrzypienie się nasiliło. Byłam wściekła, jednak bardzo starałam się uspokoić emocje. Dlaczego nie mogłam być taka jak on? Zawsze z kamienną twarzą, olewająca wszystko dookoła...Chodzący, zimny trup.
No nie! Niech on przestanie! Zaraz go zabiję...Rzucę się na niego, po czym zacisnę swoje długie palce na jego chudej szyi i wcale nie będę się przejmować faktem, że jest ode mnie większy, silniejszy oraz tym, że jest całkiem niezły w boksie. Przecież to rozsadzi mi czaszkę!
Zwinęłam się w kłębek. W akcie desperacji sięgnęłam ręką po kołdrę, jednak ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, nie złapałam jej. Musiała się zsunąć. Jednak...Jak mogłam tego nie zauważyć? Och, głupia...
„Muzyka” grała tuż nad moim uchem. No chyba sobie jaja robi! Zacisnęłam pięści i zaczęłam powtarzać, jak mantrę „tylko spokojnie...spokój...zignoruj go, to cię zostawi”. Nie podziałało.
- Czy ciebie do reszty popierdoliło?! - ryknęłam, zrywając się z łóżka.
Odskoczył. Nie przestawał grać. Patrzył na mnie tym swoim zimnym wzrokiem i nie poruszył ani jednym mięśniem twarzy. Przegrałam.
- Wynoś się – warknęłam, usiłując powstrzymać myśli o jego zamordowaniu.
To byłaby sensacja. Wspaniały detektyw od siedmiu boleści zamordowany we własnej sypialni...I jeszcze nikt nie wiedziałby przez kogo, bo przecież kochany Mikie chroniłby moje kościste dupsko. Z resztą...On by mnie pewnie doskonale zrozumiał. Już chyba wiem, dlaczego nie mieszkali razem.
Stałam tak przed nim, wyciągniętą ręką wskazując drzwi. Uśmiechnął się przebiegle i grał jeszcze głośniej. Wiedziałam, o co mu chodzi. Chciał mnie zmusić do opuszczenia owego pomieszczenia. Gdybym wyszła, zatrzasnąłby za mną drzwi, przekręcił klucz i przestał męczyć te biedne skrzypce. Ale tak się nie stało. Miał zbyt wygodne łóżko, żebym z niego rezygnowała.
Złapałam go za rękę i zaczęłam mocno ciągnąć. Ani drgnął. Wydałam z siebie dziwaczny pomruk, po czym tupnęłam nogą, jak pięcioletnia dziewczynka. Seryjnie mnie wkurzał.
- Idź zrób mi herbatę – syknęłam i władowałam się z powrotem do łóżka.
Miałam ogromną nadzieję, że wyprowadzanie mnie z równowagi niedługo mu się znudzi.
Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu tak się właśnie stało. Może nie zrezygnował z własnej woli, jednak dzwonek do drzwi okazał się moim wybawieniem. Zupełnie nie obchodziło mnie, co za świr postanowił odwiedzić naszą kamienicę. Tutaj drzwi były przecież zawsze otwarte, a salon widział już nie jednego świra. Z resztą...Sypialnia również.
Szuru buru coś się dzieje, ale mnie to wcale nie obchodzi. Gdzie jest, do cholery, moja kołdra?
-SHERLOCK!
Spadłam z łóżka. Co tam, podłoga też wygodna. Gdzie ten baran schował moją pierzynę...Dobra, jego, ale od dnia, w którym się wprowadziłam była moja. Tak samo jak łóżko. I sypialnia. I salon. Wszystko było przecież moje.
Ciekawość wzięła górę. Poza tym trochę było mi zimno w tyłek...No i w gołe stópki. Podniosłam się z tej podłogi, po czym, ziewając, powlokłam się do salonu. Muszę przyznać, że o tak dzikiej porze spodziewałam się ujrzeć Mycrofta, a nie jakiegoś kurdupla z podkrążonymi oczami. Napoleon po kilku nieprzespanych nocach.
-Gdzie Sherlock? - zapytałam, ledwo poruszając ustami.
Pewnie wyszedł mi z tego jakiś niezrozumiały bełkot, ale wcale mnie to nie obchodziło. Nie dostałam odpowiedzi.
-O piątej rano poszedł ćpać? Serio? - powiedziałam bardziej do siebie, niż do Napoleona ubranego w śmieszny sweter i poszłam do kuchni.
Skoro ten kretyn nie chce mi zrobić herbaty, to zrobię sobie sama. Mam dwie ręce. Poza tym gotowanie wody w elektrycznym czajniku nie stanowi jakiegoś wielkiego wyzwania.
Nie mam bladego pojęcia, dlaczego wyciągnęłam z szafki dwa kubki. To chyba przyzwyczajenie. Wzruszyłam ramionami i nalałam do nich wody. Mogę przecież raz w życiu zrobić na kimś dobre, pierwsze wrażenie.
A Sherlock niech się nauczy gotować wodę sam. Ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego.
Napoleon stał w tym samym miejscu, gdzie go zostawiłam. Wzruszyłam jedynie ramionami i postawiłam jego kubek na stoliku. Sama rozsiadłam się w ulubionym fotelu Sherlocka. Nie było go, to nie mógł mi nic zrobić.
A Napoleon wciąż gapił się na mnie takim wzrokiem, jakbym była żywym trupem, któremu nikt nie ściągnął metki z dużego palca u stopy.
Chciałam zadać mu jakieś pytanie, jednak w tym momencie zjawił się nasz kochany pan detektyw. Momentalnie znalazł się przy mnie i utkwił w mojej osóbce to swoje przenikliwe spojrzenie.
-Przestań, przecież już wszystko o mnie wiesz – warknęłam.
-To mój fotel.
-No i?
-Złaź.
-Nie.
-Tak.
-Bo co mi zrobisz? - spojrzałam na niego, po czym uśmiechnęłam się najczulej, jak tylko umiałam. - Nie przedstawisz mnie? - zapytałam, spoglądając ukradkiem na wciąż zszokowanego Napoleona.
Sherlock milczał.
Podciągnęłam kolana pod brodę i usiłowałam sobie przypomnieć, gdzie Sherlock trzyma swoje szlafroki. Było mi chłodno. W sumie na nic by się nie zdały, potrzebowałam koca. Kołdry, którą gdzieś wyniósł.
-Dlaczego mi nie zrobiłaś? - zapytał niespodziewanie.
Spojrzałam na niego jak na kretyna.
-Czego ci znowu nie zrobiłam, kochanie?
Posłał mi znaczące spojrzenie.
-Zrobiłaś herbatę Johnowi...A nie mi...Dlaczego mi nie zrobiłaś herbaty? - wycedził przez zęby.
Ach...Czyli Pan Napoleon to John. Wszystko jasne.
Wzruszyłam ramionami.
-Przy okazji – odparłam, podziwiając swoje paznokcie. - Siadaj, John – powiedziałam spokojnie i wskazałam na fotel naprzeciw.
Nadal był w szoku, jednak niepewnie posłuchał mojej rady.
Sherlock zabrał mój kubek z herbatą i gdzieś sobie poszedł. Dobrze. Im mniej go widzę, tym lepiej.
-Obraź się! - wrzasnęłam, za nim. - Najlepiej to nie odzywaj się do mnie przed następne kilka dni.
John patrzył na mnie tak, jakbym dokonała czegoś niezwykłego. A może się mnie bał? Nie... To nie możliwe. Przecież nie byłam niebezpieczna.
-Czy... - zaczął, ale się zapowietrzył.
Przełknął ślinę.
-Czy?... - zapytałam cicho.
-Czy...czy wy... - jąkał się i nie bardzo wiedział, gdzie ma patrzeć.
Na mnie, czy za siebie, gdzie przed chwilą zniknął Sherlock.
Pokiwałam twierdząco głową.
-Mieszkacie ze sobą? - dokończył.
-Tak... - odparłam niepewnie.
-Ale...Ale...Jak to możliwe? - wychrypiał.
Uśmiechnęłam się przebiegle.
-Zazdrosny?
Zawahał się przez chwilę. Usiłował coś powiedzieć, jednak nic mu z tego nie wyszło. Zaczęłam się śmiać.
-Nie... - jęknęłam, gdy zobaczyłam stojącego za Johnem Sherlocka.
Trzymał w rękach dwa kubki herbaty i uśmiechał się gorzej od psychola. Dobra, wyglądał straszniej od Mycrofta, gdy udowodnił mi, że nigdy nie znajdę męża.
-Ależ proszę... - powiedział słodko i wcisnął mi kubek.
-Daj Johnowi, kochany braciszku – odparłam, kładąc specjalnie akcent na ostatnie dwa słowa.
John miał taką minę, że obawiałam się o jego oczy. W każdej chwili mogły wyskoczyć z oczodołów, przeturlać się po salonie i wpaść gdzieś pod szafkę albo kanapę.
-Nie.
-Dlaczego?
-On jest odporny na większość trucizn – westchnął i położył się na kanapie.
Sherlock milczał. Zupełnie jakby odwiedziny o piątej nad ranem były tutaj czymś na porządku dziennym. Uznałam, że również nie będę zadawać zbędnych pytań. Nie, oczywiście, że nie przejmowałam się zakłopotaniem zmęczonego Napoleona. Po prostu wyjątkowo doszłam do wniosku, ze skoro jest to mieszkanie Pana Jedynego na Świecie, postanowiłam się nie wtrącać w obowiązujące tutaj zasady. Z drugiej strony podobały mi się. Było w nich coś zupełnie niespotykanego w innych zakątkach Ziemi, a co za tym idzie, w owym salonie na Baker Street nie mogło wiać nudą. No, chyba że akurat mój brat się naćpał i leżał na kanapie bez celu gapiąc się w sufit. Czasami żałuję, że boję się igieł. A zresztą...Pewnie nawet jakbym go ładnie poprosiła, to nie podzieliłby się ze mną. Są dla niego zbyt cenne. A on ma problem żeby podzielić się głupim łóżkiem, a co dopiero kokainą. Może Mycroft mi znajdzie coś w zastęstwie. Dobra, nie znajdzie. On mnie nie lubi.
Wstałam bez słowa. Najwyraźniej w tym domu dość często panuje cisza. Cisza przerywana od czasu do czasu stękaniem mojego starszego brata, jego „graniem” na skrzypcach lub wrzaskami, że nie wyszedł jakiś eksperyment. Mogłam też podejrzewać, że dość często przemawiał do ścian, gdy nikogo obok nie było. Przypadłość geniuszy. Dowód na to, że normalność nie zawsze musi być nudna. Chociaż...Nie. Gadanie do ścian nigdy nie jest nużące.
Zanim zorientowałam się, co robię, było już za późno. Bryczesy zamiast dresów wylądowały na moich długich, chudych nogach. Przez te śmieszne, wąskie spodnie wyglądały bardziej patykowato niż zazwyczaj. Bluza z kapturem i koniecznie oczojebne adidasy. Nawet nie wiedziałam, skąd te dziwne rzeczy wzięły się w mojej szafie. Dawno temu uprawiałam tyle sportów, że mogłam spokojnie narzekać na bieganie. Odpuścić. Nienawidziłam robić czegoś, co robili wszyscy. Poza tym doskonale wiedziałam, że w bieganiu nigdy nie będę najlepsza. Robienie czegoś, w czym nie można odnieść sukcesu, jest całkowitą stratą czasu.
Teraz jednak było inaczej. Sherlock błyszczał jako jedyny na świecie detektyw konsultant. JEDYNY NA ŚWIECIE! Mycroft rządził całym światem, chociaż zwykli śmiertelnicy nie mieli pojęcia o jego istnieniu. To takie do niego podobne. Zawsze rządził, ale nigdy nie gwiazdorzył. Od błyszczenia w najdziwniejszych dziedzinach był Sherly. A ja? Cóż...Najmłodsza w tej całej bandzie dziwaków. Inna, zupełnie nie rozumiejąca, co ciekawego jest w matematyce. Dziewczynka zachwycająca się lotem piłki, a nie zastanawianiem się nad tym dlaczego leci i kiedy spadnie na ziemię. Marzycielka, dla której ważniejszy był kolor odczynnika lub efekt doświadczenia od właściwości uzyskanej substancji. Ta mała, głupia siostra, która w ogóle nie powinna pojawić się na świecie. Nikt nie rozumiał jej, ona nie rozumiała nikogo. Jednak chłopcy udowodnili, że mieli rację. Sukces odnoszą jedynie geniusze – posiadający ścisły umysł. Geniusze, którzy panują nad wyobraźnią, a zdobytą wiedzę potrafią wykorzystać w odpowiedni sposób.
Oni błyszczą, a ja wciąż jestem dziewczynką malującą ściany. I pewnie nadal jedyną osobą, która powiedziałaby mi, że robię coś lepiej od chłopaków, byłby papa. Cholera, o czym ja w ogóle myślę? Przecież jestem wyjątkowa! Papa zawsze powtarzał, że jedną z głównych cech geniuszy jest brak przyjaciół i akceptacji. Mnie to nawet nie lubiło, ani nie rozumiało własne rodzeństwo. I jakby na to nie spojrzeć, Sherlock w życiu nie namalowałby choćby głupiego kwiatka z pięciu kółek, a Mycroft miałby problem z opowiedzeniem o czymś innym niż polityka lub jedzenie.
Gdy na moment pojawiłam się w salonie, faceci wciąż trwali w tych samych pozycjach. Sherlock gapił się w sufit, jakby było na nim coś niezwykle ciekawego, a John czytał książkę. Wzruszyłam ramionami i wyszłam bez słowa. Bez sensu było pytać, o co w tym wszystkim chodzi. Gdybym zadała chociaż jedno pytanie, zachowałabym się jak typowa dziewczyna. A przecież tak bardzo niecierpię typowych dziewczyn. Poza tym, nic nie wskazywało na to, żeby sobie wzajemnie przeszkadzali. Mogłabym się nawet założyć, że w tej scence było coś bardzo zwyczajnego i codziennego.
Zbiegłam szybko po schodach. Wypadłam na ulicę i nie myśląc o tym, gdzie się podziać, skręciłam w prawo. Momentalnie ruszyłam biegiem. Nie byłam zła. Chyba jedynie nieco zazdrosna. Kurwa! Zazdrosna o starszego brata, którego najchętniej podziwiałabym 24/h przez 7 dni w tygodniu. Ale zauważyłam, że ten cały Napoleon również patrzy na niego z podziwem. Nawet na to, jak do jasnej cholery, trzyma kubek z herbatą! Sherlock zapewne był w siódmym niebie. W jego pokoju siedziały dwie osoby, których uwaga była skupiona tylko i wyłącznie na nim. Cóż, ja jednak byłam jedynie irytującą młodszą siostrą o poziomie IQ asfaltu lub jeszcze gorzej. Typowy test na inteligencję Holmesów – pierdylion zadań z matmy do rozwiązania w pamięci.
A matma jest głupia.
Gdy wróciłam, zastałam pustkę. Zziajana spojrzałam na zegar. Nie było mnie dwie godziny. Nawet nie pamiętałam, gdzie szlajałam się przez taki szmat czasu. Przecież nigdy nie szukałam towarzystwa. Dobrze, że zniknęli mi z oczu. Mogli mieć pewność, że w tym momencie ich nie zmorduję za samo istnienie.
-Witaj – mruknęłam cicho i zabrałam się za ściąganie butów.
Zostawiłam je tuż przy drzwiach. Bluza wylądowała na kanapie. I tak panował tutaj wystarczający syf, nikt nie powinien zauważyć paru, walających się po salonie ciuchów. Powycierane, z paroma dziurami, bryczesy bardzo starałam się przerzucić do sypialni, jednak nie doleciały do celu. Spadły na podłogę w przedpokoju. Wzruszyłam ramionami i sprawnym ruchem pozbyłam się podkoszulka. Dostałam gęsiej skórki, jednak nie przejmowałam się tym zbytnio. Nigdy nie lubiłam upałów, a chłodne powietrze delikatnie pieściło moją skórę. Blady, gruby pancerz Królowej Śniegu.
A ściany wciąż milczały. Puste mieszkanie nie chciało odpowiedzieć na moje pytanie. Chyba za mną nie przepadało. Całkiem możliwe, że jeszcze mnie nie zaakceptowało. Mogło to przecież nigdy nie nastąpić. Wszystko, co się w nim znajdowało, zdawało się wielbić każdy ruch Sherlocka. On był tutaj panem. Każdy kawałek mieszkania za takiego właśnie go uważał. A ja byłam przybłędą. Wyjątkowo brzydkim i nietowarzyskim psem, który siłą wdarł się do tego świata. Świata, gdzie nie potrafiłam znaleźć nawet malutkiej cząstki, którą mój zdziczały mózg mógłby zrozumieć.
Nic...Oprócz tych dobrych, zmęczonych oczu, które ujrzałam dziś rano. Oczu mądrego człowieka, właściciela potężnego umysłu i jeszcze większego serca, a jednak poddanego mojemu bratu.
Może te oczy byłyby dla mnie jakimś punktem zaczepienia. Może i mnie potrafiłby podziwiać?
Ale John miał żonę.
I dziecko.
I nawet wizyta o świcie nie wskazywała na to, żeby ich nie kochał całym sobą.
Brrr...Miłość. Totalna strata czasu. Więzienie.
Może ja jednak powinnam zamieszkać w jakiejś piwnicy i nie wychodzić na światło dzienne. Sherlock przynajmniej miał trupy. Trupy nie kochają.
Ściągnęłam łopatki. Uniosłam dumnie podbródek i kołysząc biodrami poszłam do łazienki.
Stałam pod prysznicem, delektując się gorącymi kroplami, spływającymi po moim ciele. Przyklejonymi do pleców mokrymi, ciężkimi włosami, które wkurwiały mnie w każdej sekundzie życia, jednak nie miałam serca, żeby je ściąć. Były jedyną rzeczą, na którą ludzie zwracali uwagę.
Jedyną rzeczą, na którą ja zwracałam uwagę. Dzięki tym durnym, nieposłusznym spiralkom czułam się wyjątkowa. Nie piękna. Nie seksowna. Wyjątkowa. Poza tym...wygląda to nie wszystko. Ciało to jedynie transport. Moja wyobraźnia mogła stworzyć jakikolwiek obraz mnie samej. Nie potrzebowałam lustra. Wystarczył mi umysł, który niczym nie był ograniczony. No dobra, ograniczał go brak fachowej wiedzy fizycznej, chemicznej i matematycznej, ale przecież na tym świat się nie kończy.
Zaparowane lustro. Mokre włosy. Zalana podłoga. Pełno pary w małym pomieszczeniu, w którym widać było elegancję jego właściciela. Chyba tylko i wyłącznie tutaj. Nie w zagraconym salonie, nie w kuchni, gdzie panował wieczny bajzel, ale właśnie w łazience. Zupełnie mnie to nie zdziwiło. Ktoś, kto wyglądał, jak mój brat musiał kochać swoją łazienkę.
Nie przetarłam lustra. Bałam się spojrzeć swojemu odbiciu w oczy. W oczy, które nie pasowały to całej reszty ciała. Ani do reszty rodziny. Złoto-zielone, w czarnych obwódkach, zmieniające czasami kolor w zależności od nastroju.
Owinęłam się miękkim ręcznikiem, pod drugim schowałam włosy. Łatwo napisać, gorzej wykonać. Nigdy nie potrafiłam tej prostej czynności. Ręcznik, pod którym usiłowałam ukryć swoje ciało zsunął się na podłogę. Westchnęłam. Podniosłam go i spróbowałam jeszcze raz. I jeszcze. I znów to samo.
Nie wzięłam ciuchów do łazienki. Nie potrafiłam się zakryć. Nie widziałam ani jednego szlafroka Sherlocka pod ręką. Szlag!
Wydałam z siebie jakiś dziwny pomruk. Kopnęłam ręcznik. Wpadł do brodzika. Wnerwiona potarłam ręcznik na głowie, po czym również go ściągnęłam. Wylądował tam, gdzie pierwszy. Wyszłam z łazienki. Miałam zamiar przejść szybko do pokoju, ale coś mnie powstrzymało.
Spodnie leżały na środku przejścia. Reszta ubrań w salonie...Czy ja bym chciała, żeby Sherlock zrobił coś takiego u mnie w domu? Zabiłabym go. Wyrzuciła przez okno, gdyby porozrzucał swoje skarpetki w każdym kącie. Zdecydowanie wystarczyły mi składowane kawałki trupów w lodówce, niczym zestaw „zrób to sam”. Nie chciało mi się wysłuchać jego biadolenia. Lub narażać się na kolejne okropne pobudki. Byłam pewna, że gdyby się wkurzył, to byłby w stanie znęcać się nad tymi skrzypcami całymi dniami, tylko po to, żeby wyprowadzić mnie z równowagi.
Poza tym byłam sama w mieszkaniu. Kto mi zabroni?
Weszłam do salonu ze spodniami w rękach i zamarłam. Dosłownie wmurowało mnie w ziemię. Na ulubionym fotelu Sherlocka siedział elegancki facet w sile wieku. Gdy mnie zobaczył uniósł pytająco brwi. Doskonale widziałam, że usiłuje zapanować nad swoją mimiką, jednak jest to bardzo trudne. Złączył koniuszki palców i podsunął je pod brodę. Zupełnie jak Sherlock.
Uśmiechnęłam się zawadiacko i zupełnie się nim nie przejmując, rzuciłam spodnie na oparcie drugiego fotela i poszłam do kuchni.
Nalałam wodę do czajnika.
-Kawa, herbata? - zawołałam.
Było mi zimno. Ale czego się nie robi, dla takiej miny?
Milczał.
Zdenerwowana postawiłam kubki na blacie. Brzdęknęły głośno. W salonie wciąż panowała cisza.
Wzięłam do ręki słoik kawy, do drugiej puszkę z herbatą i wściekła wyszłam do pokoju. Stanęłam w drzwiach, a dziwak odruchowo uniósł na mnie wzrok.
-Ach tak... - mruknęłam, bardziej do siebie, niż do niego. - Wasza Wysokość potrzebuje porcelany i mleka...Da się zrobić – odparłam pogodniej i znowu zniknęłam w kuchni.
Od kiedy byłam taka dobra? A nie, przepraszam...przecież ja mu nie robiłam herbaty dla przyjemności. Chciałam go zdenerwować samą swoją osobą. Bez ciuchów. Przecież ten człowiek w życiu nie widział gołej baby! No, może oprócz mnie w wieku czterech lat, gdy zgubiłam sukienkę na płocie...
Wróciłam, trzymając kubki w dłoniach. Mycroft gapił się w ścianę, jakby na siłę chciał odseparować się od zewnętrznego świata.
Po moim trupie!
Podeszłam do niego z szerokim uśmiechem na twarzy i wyciągnęłam w jego kierunku kubek. Podsunęłam mu go prawie pod sam nos. Nic. Zero reakcji. Cały Myc. A to ponoć ja byłam Królową Śniegu. W ogóle, kto wymyślił tę nazwę? Ach tak...I w ogóle dlaczego nadal jej używałam? Nie wiem. Głupie to.
-No bierz to, bo ci na spodnie wyleję – wycedziłam przez zęby.
Spojrzał na mnie tak, jakbym właśnie wyrwała go z transu.
-Powinieneś być mi wdzięczny, rzadko robię komuś herbatę – warknęłam.
Dzisiaj już drugi raz. Cóż, odwyk chyba zrobił swoje.
-I przestań się tak na mnie gapić! - Podniosłam nieco głos.
Pan Doskonały wydawał się nieco zmieszany. I on niby rządzi połową świata? Jakim niby cudem? Cóż, moje rodzeństwo zawsze pozostanie dla mnie zagadką.
Przełknął ślinę.
Musiał przecież brzmieć chłodno. Jak zawsze. Zero emocji. Ach ci cholerni ludzie bez kolorowej wyobraźni!
-Ubierz się – wychrypiał tonem, który chyba miał być obojętny.
Westchnęłam.
-Sherlockowi nie przeszkadza.
Zakrztusił się. Zaczął kaszleć, a ja się jedynie uśmiechałam. To było cudowne! Szkoda, że Sherlock tego nie widział. Byłby ze mnie dumny! Albo wyrzuciłby mnie przez okno. Prosto na kubły Pani Hudson. Tak, właśnie tak się postępuje z konkurencją. Jakąkolwiek.
-Mycroft... - zaczęłam.
Zamrugał szybko.
-Spodziewałam się, że najważniejszy człowiek w kraju, a drugi na świecie, zaraz po Putinie, będzie wiedział, z kim rozmawia...
Wciąż się tylko gapił.
Westchnęłam. Męczył mnie. Dlaczego faceci to tacy idioci? Niezależnie od ich poziomu IQ oraz geniuszu. Wszyscy tacy sami.
Wstałam. Wyszłam na moment do sypialni. Ściagnęłam z drzwi szlafrok Sherlocka, owinęłam się nim i wróciłam. Mycroft był jeszcze bardziej zszokowany niż przed chwilą.
-W ogóle... - zaczęłam spokojnie. - Po co tutaj przyszedłeś? Przecież jego nie ma.
-Mam sprawę. Poczekam.
- Ty nigdy nie czekasz – stwierdziłam.
Zamrugał.
- Chociaż zachowywałabym się na twoim miejscu zupełnie tak samo. Życie jest zbyt krótkie, żeby tracić czas na czekanie.
Wciąż milczał, jednak zdawało mi się, że czeka na dalszy ciąg monologu. Zapewne tylko mi się zdawało, ale co tam. Przecież nie będziemy się wciąż w siebie wpatrywać do momentu, aż kochany Sherlock raczy wrócić do domu.
- Raz przesiedziałam całą noc na krawężniku, czekając aż przyjdziesz, ale...No, baran był ważniejszy. Potem czekałam jakieś sześć lat. Nie przyszedłeś.
Nauczyłam się, że nie warto czekać na jakiegokolwiek faceta. Zwłaszcza na ciebie, Mycroft. Ale Sherlocka to nawet z piekła byś wyciągnął!
Otworzył szerzej oczy.
No nareszcie coś mu zaświtało!
Niespodziewanie wybuchnął śmiechem. Takim jak zawsze. Charakterystycznym dla jego osoby. Nikt na świecie tak się nie śmiał. Tylko on. Mycroft Holmes. Bohater rodziny.
- Wiedziałem, że sobie poradzisz – uniósł lekko kąciki ust. - Elisabeth.
No nareszcie! A już myślałam, że o mnie zapomniał.
Uśmiechnęłam się o wiele szerzej od niego. Dumna sama z siebie, ukazując rząd zębów. Byłam przecież z siebie niesamowicie zadowolona.
Jak pięciolatka, która zrobiła herbatę, tłukąc przy okazji wszystko, co tylko się dało, w kuchni mamy.